To był dziesiąty finał mistrzostw świata, drugi rozgrywany na Stade de France w Saint-Denis. Podobnie jak w 2007 roku też wygrała Afryka Południowa, pokonując wtedy Anglię 15:6, teraz zwyciężając jednym punktem Nowozelandczyków i broniąc tytułu sprzed czterech lat z Japonii.
O podlanym deszczem sobotnim meczu na wielkim podparyskim stadionie będzie się dyskutowało jeszcze długo, bo było w finale mnóstwo zdarzeń wartych wspomnień. Mistrzowie zrobili wystarczająco wiele, by pokonać 14-osobową drużynę rywali i zachować koronę, ale do ostatniej minuty nie mieli pewności, czy dadzą radę.
Czytaj więcej
W pełnym dramatycznych chwil i pasji z obu stron finale na Stade de France rugbyści RPA pokonali Nową Zelandię 12:11 (12:6) i po raz czwarty zdobyli Puchar Świata.
Federer i Djoković na trybunach
Decydowały w równym stopniu zawziętość, taktyka, przygotowanie fizyczne, czasem odrobina szczęścia oraz, trudno tego nie zauważyć, praca angielskiego sędziego Wayne’a Barnesa oraz jego pomocników oceniających na bieżąco akcje w powtórkach przed telewizorami (TMO – television match officials). Będą po meczu na Stade de France opinie, że żółta kartka dla kapitana Nowej Zelandii Sama Cane’a za atak na głowę rywala, oznaczająca 10 minut na ławce kar, zamieniona przez TMO na czerwoną, czyli wykluczenie z całego spotkania, mocno przyczyniła się do porażki All Blacks.
Wprawdzie w rugby 15-osobowym ubytek jednego zawodnika może nie jest ogromnym osłabieniem, ale w tak wyrównanym starciu jednak miał znaczenie. Kapitan Cane przeszedł do historii swego sportu jako pierwszy gracz ukarany w finale PŚ czerwoną kartką, rugbyści RPA potrafili wykorzystać nawet tę niewielką przewagę.