Niedzielny etap, podczas którego kolarze pokonali 3700 m w pionie, miał być czwartym najtrudniejszym na trasie tegorocznego wyścigu. Żaden z faworytów nie wykorzystał jednak szansy, żeby uciec rywalom. Kilku uznanych górali, jak Daniel Felipe Martinez, przeżyło za to chwile słabości i raczej straciło szanse na wysokie miejsca w klasyfikacji generalnej.
Bohaterami dnia byli kolarze, którzy porwali się na ucieczkę. Simon Geschke objął prowadzenie w klasyfikacji górskiej, a Bob Jungels tak mocno ruszył pod przełęcz Pas de Morgins, że nie dogonił go już żaden z rywali. Zwycięstwo etapowe to jego największy sukces w karierze.
Faworyci pojechali właściwie na remis. Dopiero na ostatnich metrach od 11-osobowej grupy liderów oderwał się Pogacar, za którym ruszył wicelider klasyfikacji generalnej Jonas Vingegaard. To wystarczyło, żeby obaj zyskali po trzy sekundy nad Geraintem Thomasem i Adamem Yatesem z Ineosu Grenadiers. Nawet tak niewielkie różnice mogą mieć znaczenie.
Pogacar moc demonstrował już na etapach przypominających wyścigi klasyczne: był siódmy w Arenbergu, gdy organizatorzy najeżyli odcinek fragmentami bruku, i trzeci w Lozannie. Sobotni etap wygrał Wout van Aert, ale niemniej ważną informacją od obsady sobotniego podium były dwa pozytywne wyniki testu na koronawirusa. Zachorowali Geoffrey Bouchard i Vegard Stake Laengen.
Ten ostatni jest kolarzem UAE Team Emirates, czyli zespołowym kolegą Pogacara. Dziś wydaje się, że jedynie pechowy incydent - upadek, kraksa bądź choroba - mógłby powstrzymać Słoweńca przed trzecim z rzędu wygraniem Tour de France.