Stoch prowadził wyraźnie po pierwszej serii, w drugiej ponownie wylądował najdalej. Jako jedyny oddał dwa skoki powyżej 130 metrów, jego 27. zwycięstwo w PŚ było najbardziej okazałym w kronikach startów mistrza z Zębu. Polak wyprzedził Markusa Eisenbichlera i Stefana Krafta o prawie 30 punktów.
Mistrz wyraźnie jest w nastroju i formie do zdobycia drugiej Kryształowej Kuli. Kto pamięta słowa Stefana Horngachera, że zadba o kondycję Stocha w końcu zimy (rok temu jej nieco zabrakło), musi przyznać, że trener dotrzymał słowa.
Inni bohaterowie igrzysk w Pjongczangu na tle Polaka wypadli blado. Wicelider PŚ Richard Freitach zajął tylko 15. miejsce, trzeci w klasyfikacji Andreas Wellinger zaledwie ósme. Nawet bojowość Norwegów znacząco zmalała, w efekcie na podium pojawili się nieobecni wcześniej Eisenbichler i Kraft (może uratuje posadę Heinza Kuttina), tuż za nimi znalazł się Kubacki. Po niedzielnym konkursie na skoczni Salpausselkä Kamil Stoch powiększył znacząco przewagę w klasyfikacji PŚ: Freitag traci już 127 punktów, Wellinger prawie 200.
Rozegrany w sobotę konkurs drużynowy zapowiedział pomyślne wydarzenia z niedzieli. Polacy przegrali wprawdzie rywalizację z Niemcami (różnica nie była duża, w sumie trochę ponad 11 punktów), ale wyprzedzili Norwegów.
Układ sił na drużynowym podium tej zimy niewiele się zmienia, nikt inny nie potrafi naruszyć hierarchii, jaką tworzy pierwsza trójka. W sobotę mało brakowało, by w końcu zrobili to sami Norwegowie, a właściwie Daniel Andre Tande. W pierwszej serii skoczył tylko 101 m, stracił tyle punktów, że pozostali musieli odrabiać znaczne straty. Druga seria, już z Tandem w normalnej dyspozycji, przyniosła jednak norweski awans z szóstego na trzecie miejsce.