W czasach, kiedy Małysz wygrywał konkursy na zawołanie, w próbach poprzedzających zawody nie zawsze był najlepszy. Pytany wtedy o prognozy, uśmiechał się i mówił: – To tylko treningi, zawody są jutro. I następnego dnia nie było na niego silnych.
Teraz jest inaczej. Polak daleko lata przed zawodami, ale gdy zaczyna się walka o punkty, nie jest już tak skuteczny. Spala się i choć robi, co może, ląduje bliżej. To kolejny dowód na to, że sztuka wygrywania tkwi w głowie.
W Kuopio Małysz znów wygrał kwalifikacje, podobnie jak dzień wcześniej, ale tym razem rywale byli znacznie dalej, jego zwycięstwo bardziej przekonujące. Małysz (124,5 m) wyprzedził Słoweńca Roberta Kranjca o sześć metrów, a trzeciemu, Norwegowi Larsowi Bystoelowi, mistrzowi olimpijskiemu z Turynu, dołożył jeszcze dwa metry.
Tylko dwaj inni Norwegowie Tom Hilde (123,5 m) i Anders Bardal (122) oraz Fin Janne Ahonen (121,5) byli blisko Małysza, ale oni są w grupie dziesięciu skoczków, którzy nie muszą się kwalifikować. Startowali więc w tej rywalizacji niejako poza konkursem.
Hilde i Ahonen są mocni. Pokazali to między innymi na mamuciej skoczni w Oberstdorfie, pokazali też w Kuopio. I jeśli nawet pomogła im przerwa w konkursie i dokładne wyrównywanie rozbiegu przed ich pierwszym skokiem, nie zmienia to faktu, że polecieli zdecydowanie najdalej.