Na miesiąc przed konkursem olimpijskim na normalnej skoczni w Vancouver Małysz ani nie ma powodów do niepokoju, ani do euforii. Od początku sezonu jest właściwie w tym samym miejscu, pod koniec pierwszej dziesiątki.
Nazwiska tych, którzy go wyprzedzają, się zmieniają, Polak wypadnie raz nieco lepiej, raz nieco gorzej, a potem wszystko wraca do normy. Tak było i teraz. Po nieudanym konkursie w Bischofshofen (18. miejsce) pojechał na dwa dni do Ramsau, poprawił błędy w odbiciu i na Kulm w sobotę był siódmy, w niedzielę ósmy. W obu konkursach wyprzedził tych, którzy ostatnio mu uciekali: m.in. Janne Ahonena i Thomasa Morgensterna.
W PŚ Małysz wyprzedził Pascala Bodmera i awansował na ósme miejsce. Nie startuje w następnych zawodach, w Sapporo, więc straci trochę punktów, ale może odrobić to za dwa tygodnie w Zakopanem.
Pierwszy cel Adama, czyli miejsce w dziesiątce, która do olimpijskich konkursów nie musi się kwalifikować, jest blisko. Medal – nadal daleko. Ale podobnie było w 2007 roku, gdy Polak pod ręką Lepistoe zdobywał mistrzostwo świata w Sapporo. Wtedy dopiero w drugiej połowie sezonu zaczął uciekać rywalom, ucieczkę skończył w Planicy, z Kryształową Kulą w ręku.
Weekend w Kulm miał należeć do Gregora Schlierenzauera, ale tak było tylko w niedzielę. W pierwszym konkursie Austriak był piąty, a wygrał Robert Kranjec. W drugim Schlierenzauer uciekł wszystkim i jest nowym liderem PŚ.