Bjoerndalen zajął tym razem siódme miejsce, ale dla niego to porażka. Pięciokrotny złoty medalista olimpijski startował do tego wyścigu jako 17., mając 1,41 min straty do złotego medalisty w sprincie Francuza Vincenta Jaya.
Sikora w sprincie był 29. i żeby wygrać bieg pościgowy, musiałby odrobić 2,08 min. – Nierealne. Nie w takim towarzystwie, ale może się znacząco przesunąć do przodu. Jest w bardzo dobrej formie, będzie wyprzedzał jednego po drugim – mówił „Rz” przed startem prezes Polskiego Związku Biatlonu Zbigniew Waśkiewicz.
Zwycięstwa Bjoerndalena nikogo nie dziwią, ale gdyby wygrał, atakując z 17. pozycji, byłoby to sensacją. Niewiele brakowało. Norweg na początku biegł i strzelał znakomicie. Na niespełna 4 kilometry przed metą był trzeci, za Bjoernem Ferrym i Francuzem Jayem, który tracił do Szweda 0,3 s.
Tomasz Sikora w tym momencie był 19. i wydawało się, że przesunie się jeszcze o kilka pozycji. Biegł świetnie i gdyby nie gorsze strzelanie (ostatecznie trzy karne rundy), byłby na mecie znacznie bliżej najlepszych.
Przed tym biegiem najlepszy polski biatlonista był u Adama Małysza w pokoju, oglądał srebrny medal polskiego skoczka, by, jak to sam określił, „naładować akumulatory”.