Na ośrodek narciarski Lake Louise w Parku Narodowym Banff (prowincja Alberta) od dawna mówi się: „Lake Lindsey". Vonn zwyciężała tam seryjnie, kanadyjskie trasy ją kochają, jeśli miała gdzieś wrócić z przytupem, to tylko tam – prawie u siebie.
Pierwszy po powrocie pucharowy bieg zjazdowy w Lake Louise potraktowała z rezerwą, w sam raz by zająć dobre ósme miejsce, po którym świat narciarstwa alpejskiego i tak ją witał z radością. Następnego dnia pojechała już bez hamulców w głowie i nogach. Wyszło tak, jakby nie było miesięcy przerwy, opuszczonych igrzysk w Soczi (jeśli nie liczyć posady komentatorki stacji NBC), długiej rehabilitacji i chwil niepewności.
Wygrała i od razu jakby zapomniano wszystkie złe chwile. Nie zapomniano, że to jej 60. zwycięstwo w Pucharze Świata (piętnaste w Lake Louise), że do rekordu 62. wygranych sławnej Annemarie Proell-Moser brakuje tylko tyle, iż wynik Austriaczki Amerykanka może poprawić już w styczniu. Piątej wielkiej Kryształowej Kuli jeszcze się od Lindsey Vonn nie wymaga, ale kto wie, co będzie za kilka tygodni.
Ostatnie zwycięstwo przed kontuzją odniosła 26 stycznia 2013 roku w Mariborze. Niespełna dwa tygodnie później wyleciała z trasy supergiganta podczas mistrzostw świata w Schladming. Lot helikopterem do szpitala, więzadła krzyżowe do naprawy, kość piszczelowa uszkodzona, sezon zakończony.
Wróciła jesienią 2013 roku pełna nowej wiary, bo to był czas startów przedolimpijskich. Podczas treningu w Copper Mountain w stanie Kolorado jednak znów upadła, ponownie uszkodziła naprawione przez lekarzy kolano.