Zamiast prostej trasy z Cortiny do Dobiacco było bieganie po śnieżnej pętli w lesie, ale w przypadku Bjoergen nie ma to znaczenia: staje na starcie, biegnie, wygrywa – dogonić jej nie można. Za plecami Marit w biegu łyżwowym na 10 km też bez zmian: Heidi Weng, Therese Johaug i trochę dalej, tym razem na szóstym miejscu, odrobinę cierpiąca, wciąż zawzięta Justyna Kowalczyk.
Wśród mężczyzn nastąpił oczekiwany przełom – po 25 km biegu pościgowego jest już tylko czwórka kandydatów do sukcesu końcowego, w kolejności na mecie: Petter Northug, Calle Halfvarsson, Martin Sundby i Jewgienij Biełow. Ich dzielą sekundy, inni tracą minuty.
W piątek dzień odpoczynku i przejazd do Val di Fiemme, czyli bramy Dolomitów, albo, jak wolą niektórzy, do bramy piekieł, choć to przesada, skoro w dolinie rozgrywany jest najbardziej lubiany przez Włochów sławny bieg masowy Marcialonga.
Sobota to czas etapów techniką klasyczną ze startu wspólnego w rejonie stadionu Lago di Tesero (10 km panie, 15 km panowie), w domyśle – jeszcze jedna szansa na odrodzenie formy Justyny Kowalczyk, a w niedzielę góra cierpienia – Alpe Cermis.
Przez osiem lat ten szczyt zyskał groźną sławę, choć dużo wcześniej był znany narciarzom alpejskim z racji doskonałych, choć nie tylko trudnych, tras zjazdowych. Jedną z nich jest 7,5-kilometrowa Olimpia, podzielona, patrząc od szczytu (2250 m n.p.m.), na trzy odcinki. Ten najniższy, Olimpia III (najczęściej na nim rozgrywa się lokalne slalomy giganty), to jest właśnie od stycznia 2007 roku miejsce biegowej kaźni podczas finału Tour de Ski.