Kiedy przewodniczący Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego Thomas Bach przyleciał w ostatnią środę do Rio de Janeiro, zobaczył to, co widzą wszyscy – oleisty dywan brudu, śmieci i organicznych resztek, jakie nieustannie wyrzuca do zatoki Guanabara 12-milionowe miasto.
Zanieczyszczenie wszystkich wód, na których odbywać się będą zawody żeglarskie, wioślarskie, pływackie maratony oraz rywalizacja w triatlonie, niewiele się zmniejszyło od czasu, gdy Rio dostało swą olimpijską szansę.
Organizatorzy mówią dziś o 50 proc. poprawy stanu zanieczyszczenia (w obietnicach miasta-kandydata było 80 proc.), ale zbudowano tylko jedną z ośmiu zapowiadanych oczyszczalni ścieków. Badania wykonane na zlecenie agencji Associated Press pokazały, że we wszystkich akwenach związanych z zawodami olimpijskimi wciąż występują w ogromnej liczbie substancje toksyczne i chorobotwórcze z groźnymi wirusami włącznie.
Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) poprosiła MKOl o przeprowadzenie badań wirusologicznych w przyszłym roku. Niepokój budzi to, że dopiero w czerwcu rozpoczęła się dyskusja, kto zapłaci za dalsze czyszczenie zatoki Guanabara i okolic Fortu Copacabana dla żeglarzy.
Przewodniczący komitetu organizacyjnego Carlos Nuzman jeszcze robi dobrą minę, nawet twierdzi, że niektórzy sportowcy widzieli w wodzie ryby, więc „są jakieś rozbieżności w ocenach", lecz obietnicy zostawienia Rio z czystymi wodami po igrzyskach nawet on nie podtrzymuje.