Polak zaczął drugi (i ostatni) dzień turnieju od spotkania z amerykańskim wieżowcem (2,11 m wzrostu) Reilly'm Opelką, liderem po piątkowych meczach i późniejszym zwycięzcą. Chociaż wyniki turnieju na Florydzie nie były tak ważną sprawą, jak sam fakt ożywienia tenisa zawodowego w warunkach pandemii, to kibice wreszcie mogli się trochę emocjonować: Polak musiał wygrać, aby myśleć o grze w finale.
Pierwszy set wygrał, drugi przegrał, spotkanie rozstrzygnął set trzeci, w którym Hurkacz zwyciężył 4:2. Zagraniem meczu, może nawet turnieju, był zwycięski punkt Polaka zagrany między nogami, tyłem do siatki. Piłka minęła bezradnego rywala, choć Reilly ma ogromny zasięg ramion i rakiety.
– To było wspaniałe zagranie, ćwiczyłem je z CB (trenerem Craigiem Boyntonem) i nie udało mi się chyba ze 20 razy z rzędu, w końu wyszło. W sumie odniosłem niezłe zwycięstwo, parę razy zgadywałem wprawdzie jak odbierać potężne serwisy rywala, miałem trochę szczęścia. Ostatnio dużo trenowałem, czuję się dobrze, no i gra o jakąś stawkę to zupełnie coś innego, niż nawet najlepszy trening – mówił Polak do zdalnego reportera Tennis Channel.
Ponieważ w ostatnim meczu grupowym Miomir Kecmanović wygrał w trzech setach z Tommy'm Paulem, to tabela końcowa wskazała, że Hubert Hurkacz, mimo dwóch wygranych, jednak nie awansował do finału – zadecydowała różnica setów. Zagrał o trzecie miejsce z Paulem i ponownie pokonał Amerykanina. W sumie – wyprawa z Saddlebrook do West Palm Beach była udana, na pewno te cztery mecze urozmaiciły dwa miesiące trochę przymusowych treningów Polaka w USA.
Turniej na Flordzie zakończył się, dość spodziewanym zwycięstwem Reilly'ego Opelki. Potężnie serwujący Amerykanin pokonał w finale Kecmanovicia 4:3 (7-2), 2:4, 4:2. Kto wierzył, że da się zorganizować bezpieczny i w miarę atrakcyjny turniej tenisowy tylko dla telewizji (internetu), miał rację.