Niesamowity turniej w koronawirusowym rygorze zyskał jeszcze jeden powód, by przejść do historii. Zdarzały się już w tenisie dyskwalifikacje za niesportowe zachowanie, nawet za zranienie widza lub sędziego przez ze złością rzuconą rakietę lub wystrzeloną piłkę, ale nigdy lider światowego rankingu nie był wykluczany z gry w Wielkim Szlemie.
Novak Djoković podczas spotkania 1/8 finału z Hiszpanem Pablo Carreno-Bustą przegrał swego gema serwisowego, rywal objął w pierwszym secie prowadzenie 6:5 i wtedy sfrustrowany Serb uderzył piłkę za siebie, niezbyt mocno, ale wystarczająco mocno, by pani sędzia liniowa, którą trafił w szyję, krzyknęła, upadła i miała kłopoty z oddychaniem. Djoković natychmiast zorientował się, co zrobił, podszedł do poszkodowanej i przepraszał za swój czyn. Kobieta z trudem wstała i opuściła kort.
Carreno-Busta spokojnie siedział na swoim krzesełku, a Djoković wdał się w długą dyskusję z sędziującą jego mecz Francuzką Aurelie Tourte, nadzorującym wydarzenia na korcie supervisorem, Szwajcarem Andreasem Eglim, i sędzią naczelnym turnieju, Niemcem Soerenem Friemelem.
W trakcie tej dyskusji argumentował, że przecież nie stało się nic strasznego, pani sędzia nie pojechała do szpitala, a jego czyn był wyrazem frustracji, a nie gestem skierowanym przeciwko komuś. Powoływał się na swoją pozycję i prestiż. Ale – jak pisze „New York Times" – w końcu powiedział do Friemela: „Wiem, że to dla ciebie trudne, niezależnie od tego, jaką decyzję podejmiesz". Święta prawda.
Gdy dostał informację, że jest wyrzucony z turnieju, bo to jedyne rozwiązanie zgodne z regulaminem, spokojnie opuścił kort, pożegnał się z rywalem i poszedł do szatni. Jak się potem okazało, nie zabawił w niej długo, nie przyszedł na obowiązkową konferencję prasową i szybko pojechał do hotelu. Kilka godzin później do mediów trafiło oświadczenie, że przeprasza, żałuje i postara się, by to doświadczenie uczyniło go lepszym człowiekiem.