Bohaterami pierwszych dni turnieju niemal zawsze zostają ci, którym wysoki numer rozstawienia nie pomógł w odniesieniu sukcesu.
W tym roku los od razu wskazał palcem na Andy’ego Murraya, nr 1 brytyjskiego tenisa, którego w czterech setach pokonał Jo-Wilfried Tsonga. 22-letni Francuz trzeciego seta przegrał do zera, w końcówce czwartego walczył z kurczami mięśni uda („Nie mam pojęcia, czemu mnie łapały, chyba ze stresu” – mówił), ale odwaga przy returnach oraz w atakach przy siatce i tak mu się opłaciła.
Dla Brytyjczyków to bolesny cios. Murray wygrał niedawno turniej w Dausze, miał ratować nadwątloną przez lata opinię o tenisie w swym kraju, dotarł już blisko pierwszej dziesiątki na świecie i stał się dyżurnym młodym talentem, jakiego Wyspy dawno nie widziały, ale rywal nic sobie z tego nie robił.
Blisko przedwczesnego wyjazdu z Melbourne była także Jelena Janković. Grała z 17-letnią Tamirą Paszek, którą polscy kibice tenisa mogli zapamiętać z przegranego z Agnieszką Radwańską finału wimbledońskiego turnieju juniorek. Serbka, dziś nr 3 na świecie, dużą część meczu spędziła, patrząc w niebo, narzekając na słońce i ból w plecach.
Obie tenisistki prosiły o pomoc lekarską. Trudno się dziwić, skoro walczyły 3 godziny i 9 minut, zanim Janković wygrała decydującego seta 12:10. Wcześniej obroniła trzy piłki meczowe.