Te porażki można było przewidywać, w polskim męskim tenisie trudniej o miłe niespodzianki niż w kobiecym. Przysiężny grał z Hiszpanem bez strachu, może nawet za swobodnie, gdy przyszło walczyć o najważniejsze punkty długiego pierwszego seta. Kiedy go przegrał, chociaż wcale nie musiał, w drugim bojowości miał już znacznie mniej.
– Nie chciałbym nikomu sprawić przykrości, ale w Sopocie bardziej mi się podobało, pewnie dlatego, że graliśmy nad morzem. Tutaj po powrocie z kortów oglądam piłkarskie mistrzostwa Europy – mówił Hiszpan. Polak przypomniał, że gra po operacji nogi, której dalekosiężne skutki jeszcze czuje. Zamrożony ranking da mu jednak prawo gry w eliminacjach w Wimbledonie.
Jerzemu Janowiczowi nie brakowało ambicji w pojedynku z Argentyńczykiem. Może miał pecha, że Monaco (21. ATP) odpadł w Roland Garros już w pierwszej rundzie, więc w Warszawie chętnie poprawiał swoją reputację. Polskich tenisistów nie ma w turnieju singlowym, ale pozostały trzy krajowe pary w deblu.
We wtorek na kort centralny Warszawianki wyszedł po raz pierwszy faworyt Nikołaj Dawydienko. Grał z deblowym mistrzem Roland Garros Urugwajczykiem Pablo Cuevasem. Wykonał robotę solidnie, rozgrzewał się do połowy pierwszego seta, a potem już sprawnie sięgnął po zwycięstwo.
Cuevas (114. w rankingu ATP), miał przewagę tylko w jednej rubryce: asy serwisowe. Posłał cztery, jego rywal o jednego mniej. Dawydienko w następnej rundzie zagra z Czechem Jirzim Vankiem. Można iść o zakład, że nie przegra.