To wciąż twarde korty Narodowego Centrum Tenisa w nowojorskiej dzielnicy Queens, noszące od 2006 roku imię żywej legendy Billie Jean King. To wciąż hałas samolotów nad głową, porywy wiatru w czasie gry i głośna amerykańska publiczność, której łatwo się narazić.
Zmienia się co roku tylko jedno – suma nagród. W tym roku wzrosła do 21,6 mln dolarów. Zwycięzcy singli biorą po 1,6 mln. Bardziej polubią tegoroczne mecze US Open ci, którym podoba się komputerowe „jastrzębie oko”. System śledzenia piłek wprowadzono także na trzeci w hierarchii kort, Grandstand.
Jest też nowość dla uczestników i ich bliskich: nie mogą wpisywać mikroblogów na Twitterze. Zakaz wprowadzono w związku z zakładami internetowymi.
Tytułów bronią Roger Federer i Serena Williams. Oboje wygrali w tym roku po dwa z trzech turniejów wielkoszlemowych. Więcej zasłużonej sławy zdobył w tym czasie Szwajcar – wrócił na pierwsze miejsce rankingu, wygrał na kortach ziemnych w Paryżu, pobił rekord Pete’a Samprasa – po raz 15. zdobył tytuł wielkoszlemowy, został też ojcem bliźniaczek o imionach Myla i Charlene.
W Nowym Jorku ma nowe cele: zwyciężyć po raz szósty z rzędu, czego statystyki turnieju nie pamiętają od czasów Billa Tildena, czyli lat 1920 – 1925, oraz zostać zwycięskim tenisowym tatą, co też jest rzadkością.