Gdy wysoka blondynka przedzierała się przez alejki obiektu im. Rolanda Garrosa, trudno było uwierzyć, że to Maria Szarapowa. Rosjanka grała tu ostatnio na głównych kortach, chodziła korytarzami niedostępnymi dla zwykłych śmiertelników. I oto w piątek zmuszono ją do pokonania uciążliwej drogi na kort nr 2.
Szarapowa dzielnie zniosła tę zniewagę. Wygrała z Belgijką Kirsten Flipkens bez większych problemów (6:3, 6:3). Przed kolejnym meczem już nie będzie musiała mieszać się z tłumem. Jej rywalką w III rundzie będzie czterokrotna zwyciężczyni paryskiego turnieju Justine Henin. Taki pojedynek godny jest kortu centralnego.
Innym gwiazdom organizatorzy zapewnili w piątek wielotysięczną widownię. Nie do końca trafili jednak z prognozami, bo najciekawszy mecz odbył się na trzecim co do ważności korcie. Ubiegłoroczna zwyciężczyni Swietłana Kuzniecowa znów, jak w poprzedniej rundzie, dostarczyła swoim zwolennikom wielkich emocji. Tym razem bez happy endu, bowiem przegrała z Marią Kirilenko 3:6, 6:2, 4:6.
Kibicom z Polski, po niespodziewanej porażce Agnieszki Radwańskiej, musi wystarczyć tenis na peryferiach, czyli deble i miksty. Na obrzeżach doszło w czwartek i piątek do wydarzenia historycznego z udziałem Mariusza Fyrstenberga i Marcina Matkowskiego oraz Tomasza Bednarka i Mateusza Kowalczyka. Nigdy w wielkoszlemowym turnieju nie spotkali się sami Polacy. Do niedawna wydawało się to tak prawdopodobne jak śnieg na równiku. Przekładany z powodu deszczu mecz wygrali rozstawieni z numerem 8 Fyrstenberg i Matkowski 7:6 (7-4), 6:2.
Zwycięzcy, choć w drugim secie dominowali na korcie, stwierdzili, że była to ciężka próba. – Ciężka psychologicznie – wyjaśniał Matkowski. – Gdybyśmy przegrali, byłaby sensacja. Oni nie mieli nic do stracenia.