Mirosław Żukowski z Paryża
Dzięki Łukaszowi Kubotowi przeżyliśmy wczoraj w Paryżu największą satysfakcję w męskim tenisie od czasu, gdy przestał grać Wojciech Fibak. Właśnie on był ostatnim Polakiem w drugiej rundzie turnieju Roland Garros i było to w roku 1984. Kubot miał wtedy dwa lata.
Ale historyczne porównanie to nie jedyny powód do radości. Kubot wyeliminował faworyta po emocjonującym meczu i co równie ważne grał pięknie, kibicowały mu całe trybuny kortu nr 6. Polski tenisista pokazał, że nawet na nawierzchni ziemnej gracz atakujący nie jest bez szans, niektóre jego akcje przy siatce były zachwycające, a stop woleje wywoływały złość rywala i zachwyt widowni. Jak widać wielka jest tęsknota za tymi, którzy wygrywają z fantazją.
Almagro to pierwszorzędny gracz drugiego planu – jeśli odliczyć Nadala, Federera i Djokovicia, może wygrać każdy turniej i dobrze o tym wie. Gdy czuje pod stopami ceglaną mączkę, skromność go nie dusi – patrzy władczo, zachowuje się wyzywająco, wydaje się superpewny swego. Ma znakomity jednoręczny bekhend i świetny serwis. Takiego właśnie rywala pokonał Kubot i w nagrodę jutro w drugiej rundzie spotka się z Argentyńczykiem Carlosem Berlocqiem (69. ATP).
– To zwycięstwo kosztowało mnie wiele sił, miałem też sporo szczęścia. W czwartym secie Almagro prowadził 4:2 i 40:15. Miałem kłopot z odczytaniem jego pierwszego serwisu. Wiedziałem, że przy swoim podaniu muszę atakować, skracać wymiany, a przy jego serwisie starać się go zaskoczyć. Berlocq to groźny rywal, tenisista bardzo waleczny, nie będzie łatwo. Grałem z nim trzy razy, dwa mecze wygrałem, ostatnio w eliminacjach w Madrycie. Zwycięstwo dedykuję rodzinie, zawsze przy mnie była – mówił po meczu Kubot ze łzami w oczach.