Isner w półfinale zwyciężył samego Novaka Djokovicia, wcześniej w lutym dał radę Federerowi w Pucharze Davisa, lecz wiara, że wzrost, potężny serwis i chęć ataku to sposób na kolejne zwycięstwo, okazała się jednak złudna.
Szwajcar lepiej niż Serb dawał sobie radę z podaniem rywala i w większości wymian miał przewagę. Wygrał turniej z cyklu Masters po raz 19., dogonił rekordzistę Rafaela Nadala.
Dla Amerykanów Isner pozostanie jednak nadzieją na lepsze czasy, zwłaszcza teraz, gdy coraz słabiej gra Andy Roddick, a Mardy Fish też nie spełnia oczekiwań. Choć lokalny bohater nie wygrał finału w Indian Wells, będzie od poniedziałku dziesiątym tenisistą rankingu ATP. To więcej, niż sława tego, który w Wimbledonie 2010 wygrał z Nicolasem Mahutem najdłuższy mecz w historii tenisa (11 godz. i 5 min).
Federer od kilku miesięcy znów jest najlepszym tenisistą świata. Od czasu US Open wygrał 38 z 40 spotkań. W opóźnionym o trzy godziny przez deszcz półfinale z Nadalem też był pewny i szybki jak za najlepszych lat. To był mecz mistrzów, ale zwycięzca miał za dużą przewagę, by spotkanie zapamiętać jako wyjątkowe.
Finał kobiet Wiktoria Azarenka – Maria Szarapowa był niemal tak samo jednostronny jak w Australian Open. Dopiero gdy Białorusinka prowadziła 6:2, 3:0 Rosjanka wyrównała grę i nieco bardziej zasłużyła na pół miliona dolarów premii (mistrzowie wzięli po milionie). Na Azarenkę na razie nie ma mocnych, wygrała czwarty turniej i 23. mecz w tym roku. Amerykańska publiczność jednak jej nie polubiła, z półfinału Wiktorii z Angelique Kerber widzowie wyszli, więcej oglądało Rosjankę i Anę Ivanović, chociaż i tam atrakcje skończyły się po pierwszym secie ze względu na kontuzję Serbki.