Po szkole średniej pojechała do Słowenii, dopiero po roku z okładem przybyła do ojczyzny rodziców, zamieszkała z dziadkami (rodzice są nadal w Moskwie) i ćwiczy pod okiem serbskich trenerów. Jeśli dziewczyna, która mówi, że w stolicy Rosji jest jej rodzinny dom, wygra w następnym meczu z Wiktorią Azarenką, może liczyć na swoje pięć minut w Nowym Jorku.
Z tych, którzy w tym roku pokazali siłę w Wielkim Szlemie, wciąż widać Eugenie Bouchard. Kanadyjka była w półfinale w Melbourne i Paryżu, w finale w Londynie. W czwartej rundzie US Open jest pierwszy raz. Jeśli dojdzie dwie rundy dalej, okaże się, że naprawdę jest tenisistką na każdą pogodę i nawierzchnię.
Stanislas Wawrinka, mistrz Australian Open, do czwartej rundy dostał się po walkowerze (Blaż Kavić poczuł ból stopy). Szwajcar w zeszłym roku był w Nowym Jorku w półfinale. Byli tacy, którzy ściskali palce za Nicka Kyrgisa, niesfornego Australijczyka, który jednak zderzył się z doświadczeniem Tommy'ego Robredo i już nie będzie pokazywał, jak bezkompromisowa jest siła młodości.
Z amerykańskiego punktu widzenia najważniejszą historią pierwszego tygodnia był rozbłysk talentu 15-letniej CiCi Bellis. Nastolatka wystartowała w turnieju głównym dzięki dzikiej karcie (za mistrzostwo USA juniorek). Zagrała nocny mecz przed hałaśliwą nowojorską publicznością, wygrała z Dominiką Cibulkovą i w jeden wieczór stała się sławna.
Wystarczyły 24 godziny, by wokół dziewczyny z Kalifornii zrobił się zgiełk godny mistrzyni, zdobyła serca rodaków jeszcze przed prawdziwym startem kariery. Ale Zarina Dijas z Kazachstanu nic sobie z tego zamieszania nie robiła, pokonała Bellis w trzech setach w drugiej rundzie, co telewizja ESPN2 pokazała w całości, ignorując spotkanie Andy'ego Murraya na głównej arenie turnieju – Arthur Ashe Stadium.
Mimo porażki panna CiCi i tak dostała zaproszenia do programów śniadaniowych i sportowych większości stacji telewizyjnych. Status wielkiej nadziei tenisowej Ameryki na razie jest nieuchronny.