Nowe życie zaczęło się w Nowym Jorku podczas turnieju Wielkiego Szlema, na który przyleciał bez większych oczekiwań. Na początku sierpnia chirurgicznie usunięto mu torbiel na stopie, więc nie mógł budować formy podczas rozgrywanych na podobnych nawierzchniach turniejów w Toronto i Cincinnati.
Treningi wznowił dopiero kilka dni przed pierwszym meczem, mimo to awansował do finału, który był wydarzeniem narodowym.
Płatną telewizję satelitarną WOWOW, mającą prawa do transmisji meczów US Open, zalały dziesiątki tysięcy zamówień. W ostatnich 24 godzinach przed spotkaniem liczba chętnych do podpisania umowy ponaddziesięciokrotnie przewyższyła średnią. Najważniejsze dzienniki opublikowały poświęcone Nishikoriemu dodatki, telewizyjne czołówki bez względu na stację wyglądały tak samo. O każdym kroku tenisisty informowały z Nowego Jorku dwa tuziny dziennikarzy.
– W ojczyźnie Kei jest bohaterem już od dawna. Całe zamieszanie zaczęło się chyba trochę za wcześnie, kiedy miał 17 lat. A od czasu, kiedy wygrał pierwszy duży turniej i wszedł do czołowej dwudziestki rankingu, to już jest prawdziwy obłęd. Ludzie chcą wiedzieć wszystko. Co jadł? Kiedy poszedł spać – mówi agent tenisisty Oliver Van Lindonk.
Pięć lat temu Nishikori był 120. tenisistą świata i jego kariera dopiero się rozkręcała. Przez dwa i pół roku gry zarobił nieco ponad 400 tysięcy dolarów. Ale specjaliści od marketingu szybko się zorientowali, że Japończycy tęsknią za tenisowym herosem. I tak 19-latek bez większych sukcesów mógł zacząć przebierać w ofertach. Dzięki takim sponsorom, jak Sony, Adidas, Wilson czy Electronic Arts, miał imponujące zarobki. – W Japonii żyje 130 milionów ludzi, w dodatku tamtejsze społeczeństwo czuje silne związki ze sportowcami i celebrytami. To są argumenty przemawiające za nawiązywaniem współpracy z takimi perspektywicznymi zawodnikami jak Kei – tłumaczył wówczas szef marketingu Adidasa Jim Latham.