Już pierwsze gemy meczu Janowicz – Gombos pokazały, że niezbyt znany Słowak, rówieśnik Polaka, to porządny fachowiec, choć zwykle zarabia na życie w challengerach. Ranking (121. ATP) tłumaczy, że przed Gombosem rzadko pojawia się szansa gry w turniejach ATP World Tour, ale dwa zwycięstwa i cztery przegrane finały challegerów to też osiągnięcie. Dopiero rok temu pojawił się eliminacjach Wielkiego Szlema, bez większych sukcesów.
Mimo mniejszej sławy Słowak stawiał się mocno Polakowi w pierwszym secie, przegrał z serwisem Janowicza dopiero w tie-breaku. W drugim secie odrobił stratę gema serwisowego przy stanie 3-5, ale zabrakło mu śmiałości, by wyrównać na 5:5.
Także w kolejnym znów dobrze serwował, atakował, biegał do siatki, utrzymywał swoje podanie do stanu 3:3. Kilka efektownych zagrań Janowicza przy siatce dało skutek: przełamanie, 5:3, wydawało się, że za chwilę będzie koniec meczu, ale znów Gombos w bardzo trudnych chwilach zagrał najlepiej jak potrafi, odrobił stratę.
Potem jeszcze obronił trzy piłki meczowe, zanim znów doszło do tie-breaku, a w nim – niespodzianka: Słowak górą (decydująca piłka, znakomite minięcie po dobrym woleju Polaka, powinna się długo śnić Janowiczowi).
Potem sprawy wróciły do janowiczowej normy, serwis znów działał, a i Gombos trochę osłabł, szkoda jednak, że Polak wygrał w czterech setach, bo powiązane czarnymi plastrami prawe ramię i biała opaska bandaża na lewym kolanie Polaka sugerowały, żeby zwyciężać jak najszybciej, a nie po 3 godzinach i 37 minutach.