Jej wygrana w turnieju Masters to największy sukces polskiego sportowca w tym roku, a już z pewnością najbardziej medialny, patrząc z globalnego punktu widzenia. W sporcie Polska ma teraz dwie twarze rozpoznawalne wszędzie - Roberta Lewandowskiego i właśnie Radwańską.

Polka jako pierwsza od roku 2005 wygrała Masters, nie mając wcześniej na koncie ani jednego wielkoszlemowego triumfu. Francuzka Amelie Mauresmo, która uczyniła to dziesięć lat temu, w kolejnym roku wygrała Australian Open i Wimbledon. Byłoby fantastycznie, gdyby Radwańska poszła tą samą drogą. Zwycięstwo w Singapurze to odpowiedź tym, którzy twierdzili, że delikatny, momentami wprost jubilerski tenis Polki to atrakcja dla smakoszy, ale nie droga do sukcesu. W turnieju Masters dostaliśmy od sztukmistrzyni z Krakowa bajeczne akcje, zwycięstwo i łzy wzruszenia. Czego chcieć więcej w przyszłym roku? Chyba tylko powtórki w Wimbledonie i podczas igrzysk w Rio de Janeiro, by już nikt nie przypominał śmiechu po olimpijskiej porażce w Londynie.

Ale pamiętajmy, że o sukces na korcie dziś jest trudniej niż było kiedyś. Z jednej strony tenisiści to dzieci szczęścia, bo grają o ogromne pieniądze, ale ta gra jest też o wiele bardziej bezlitosna niż dawniej. Tenis na globalizacji rynku reklamy i telewizji zyskał najwięcej ze wszystkich sportów. Dla ilustracji wystarczy jeden przykład: Wojciech Fibak za grę w finale Masters 1976 dostał 25.000 dolarów a jego zwycięzca Hiszpan Manuel Orantes - 40.000. Radwańska zarobiła ponad 2 miliony, oczywiście trochę dziś innych, ale wciąż dolarów.

I na koniec być może najważniejsze: pani Agnieszka, zmęczona i obolała, pokazała w Singapurze, co to znaczy kobieca dzielność.

Kłaniam się jej za to w pas, po krakowsku.