Polki po piątkowej, sześciogodzinnej przeprawie z Hiszpankami, znów zabrały kibiców na przejażdżkę kolejką górską. Drabinka turnieju już w ćwierćfinale skazała na siebie dwie drużyny typowane do walki o trofeum, więc na korcie kipiało od emocji. Jednostronny był tak naprawdę tylko pierwszy set meczu Magdaleny Fręch (WTA 25) z Marie Bouzkovą (WTA 45). Później napięcie już tylko rosło.
Fręch wyszła na kort po wakacjach, co było w jej grze widać. Polka, słynąca z uważności oraz wytrwałości, tego dnia była niedokładna i popełniała dużo błędów. Bouzkova szybko przejęła więc inicjatywę. To ona grała ofensywnie, narzucała ton wymianom. Wygrała pierwszego seta 6:1, partia trwała 27 minut. Wymiany sprinterskie wkrótce zaczęły jednak zastępować maratony.
Czytaj więcej
- Wciąż wierzę, że wygram turniej Wielkiego Szlema - mówi półfinalistka ubiegłorocznego Australian Open
Polska – Czechy. Waleczne serce Magdaleny Fręch
Zawodniczka Andrzeja Kobierskiego odbudowywała swój tenis mozolnie, ale skutecznie. Kiedy zaczęła się druga partia, Fręch rosła już z każdym kolejnym gemem, a wymiany się wydłużały. Polka umiała pomóc szczęściu, bo okazję do break pointa, którą wykorzystała, dostała po tym, jak piłka zatańczyła na siatce. Mecz, który mógł się zakończyć błyskawicznie, przyniósł trzeciego seta.
Fręch potwierdziła, że ma serce niemniej waleczne niż Magda Linette, która dzień wcześniej przez blisko cztery godziny grała z Sarą Sorribes Tormo. Odrobiła straty, porywała się na efektowne akcje. Dzięki temu, że podniosła poziom gry, ostatni set stał się wymianą ciosów. Czuliśmy, że wygra ją ta, która będzie miała odrobinę więcej szczęścia albo włoży w grę minimalnie więcej serca.