Magda Linette dla "Rzeczpospolitej": Wierzę, że jeszcze wygram Wielkiego Szlema

- Nie wiem, co musiałoby się wydarzyć, żebym powiedziała: „Jestem tenisistką spełnioną”. Zawsze można coś zrobić lepiej - mówi półfinalistka Australian Open z 2023 roku, 38. tenisistka światowego rankingu Magda Linette.

Publikacja: 11.11.2024 09:59

Magda Linette

Magda Linette

Foto: PAP/Marcin Cholewiński

Wciąż pani wierzy, że jeszcze kiedyś wygra turniej Wielkiego Szlema?

Tak, zwłaszcza kiedy gram takie mecze jak w Pekinie, gdzie pokonałam Jasmine Paolini, czy później w Wuhan, gdzie również prezentowałam wysoki poziom. To są momenty, które przekonują mnie, że jestem blisko. Cały czas się rozwijam – na przykład mój ostatni, trzysetowy mecz z Aryną Sabalenką w Madrycie był lepszy niż ten rozegrany rok wcześniej w półfinale Australian Open. Wiadomo, że na sukces musi się złożyć wiele czynników. Miałam swoją szansę w Melbourne i wierzę, że przyjdzie kolejna. Muszę być na to przygotowana. Mój tenis znów prezentuje się dobrze, idziemy we właściwym kierunku, a psychicznie czuję się również silniejsza. Jestem gotowa na więcej.

Jest pani wciąż bardziej tenisistką nienasyconą niż spełnioną?

Myślę, że tak będzie zawsze. Nawet gdybym wygrała turniej Wielkiego Szlema, pewnie powiedziałabym, że chciałabym wygrać dwa. Taka już jestem. Zawsze uważam, że można coś zrobić lepiej. Nie wiem, co musiałoby się wydarzyć, abym mogła powiedzieć: „Jestem tenisistką spełnioną”. Proszę spojrzeć: mam 32 lata i wciąż gram.

Czytaj więcej

Radosław Piesiewicz dla „Rzeczpospolitej”: Sławomir Nitras próbuje zniszczyć polski sport

Co mają dać zmiany w sztabie szkoleniowym i odejście Iana Hugesa?

Chcemy znaleźć lepszą komunikację, aby zrozumieć, jak możemy coś wdrożyć w sytuacjach stresowych, gdy muszę podejmować decyzje intuicyjnie. Kiedy jestem spokojna i pewna siebie, mój tenis wygląda zupełnie inaczej niż wtedy, gdy jestem spięta i wycofana. Naszym celem jest poprawa mojego tenisowego IQ, którego czasami mi brakuje. Niektóre zawodniczki mają siłę i nie potrzebują tego aż tak bardzo, ale dla mnie spokój jest niezbędny. Muszę świadomie podejmować lepsze decyzje w trudnych momentach. To teraz ważniejsze niż kwestie techniczne czy fizyczne, bo na tym etapie kariery trudno o duże zmiany w tych aspektach.

Czy ten sezon był dla pani udany?

Początek był trudny, ale od przejścia na korty ziemne zaczęło się robić bardziej pozytywnie. Czuję żal, że nie osiągnęłam lepszych wyników, bo moja gra na to pozwalała. Czasami brakowało szczęścia w losowaniach, gdy trafiłam na Ludmiłę Samsonową na Roland Garros czy Elinę Switolinę w Wimbledonie, albo w meczach z Sabalenką w Madrycie czy Wiktorią Azarenką w Rzymie. To był okres, kiedy grałam naprawdę dobrze. Momentami brakowało centymetrów, by przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. Z drugiej strony, zdobyłam tytuł w Pradze, na który długo czekałam, bo miałam już dość przegrywania w finałach. Przeprowadziłam też pierwszy Kid’s Day z moją fundacją. To był więc ważny rok, ale nie wiem, czy jestem zadowolona. Pewnie nie będę, dopóki nie zostanę numerem jeden albo nie wygram turnieju Wielkiego Szlema.

Przyszli do mnie ludzie z WTA, proponując zrobienie materiału "Poznajmy się”. Trochę się uśmiechnęłam, bo wiedziałam, że jestem już bliżej końca niż początku kariery, więc zmienili tytuł na „Poznajmy się lepiej”. Starałam się zmienić narrację na tyle, na ile mogłam.

Poprzedni rok rozbudził apetyt?

Zgadzał się wtedy ranking i dotarłam do półfinału Australian Open, ale rok był trudny, bo po występie w Melbourne zaczęłam zmagać się z ogromnymi oczekiwaniami zwłaszcza wobec samej siebie, a dodatkowo ciągnęły się za mną kontuzje.

Jak się pani czuła, czytając wtedy o sobie, że jest „nową gwiazdą kortów”?

Przyszli do mnie nawet ludzie z WTA, proponując zrobienie materiału „Get to know you” („Poznajmy się”). Trochę się uśmiechnęłam, bo wiedziałam, że jestem już bliżej końca niż początku kariery, więc zmienili tytuł na „Get to know you better” („Poznajmy się lepiej”). Generalnie ta sytuacja bardziej mnie bawiła, niż zaskakiwała. Starałam się zmienić narrację na tyle, na ile mogłam.

Czytaj więcej

Kamil Kołsut: Sławomir Nitras kruszy patriarchat w sporcie. Wybrał argument siły

Wysokie rozstawienie, ten numerek przy nazwisku, dodaje skrzydeł czy bywa obciążeniem?

Mam wtedy pewność, że w turnieju Wielkiego Szlema nie trafię na kogoś z czołowej trzydziestki, choć szczęścia do losowań zazwyczaj nie mam, skoro jako rozstawiona spotykałam w pierwszych rundach Emmę Raducanu czy Leylah Fernandez. To istotne także pod kątem planowania, zwłaszcza po ostatnich zmianach w tourze. Ten sezon był trudny, ponieważ turnieje z pulą nagród 500 tys. dolarów, które wybierałam, okazywały się wyjątkowo mocno obsadzone. Musiałam grać w eliminacjach, co powodowało pewne zawieszenie. To stało się problemem zwłaszcza pod koniec roku, gdy rywalizujemy poza Europą i trzeba ubiegać się o wizy. Wysokie miejsce w rankingu to więc także ułatwienie logistyczne.

Tegoroczny Australian Open, biorąc pod uwagę obronę zdobytych punktów oraz wspomniane oczekiwania, był największym wyzwaniem w pani karierze?

Tak, zdecydowanie. Nie tylko broniłam punktów, ale też chciałam udowodnić, że jestem w stanie powtórzyć taki wynik. Wyciągnęłam z tego naukę. To doświadczenie mnie wzmocniło i dzięki niemu lepiej radziłam sobie z kolejnymi trudnymi momentami.

Po tegorocznym US Open nie wychodziłam z pokoju przez 36 godzin. Przepłakałam pewnie 25, a pozostały czas poświęciłam na dojście do siebie

Ile czasu potrzeba, aby się nauczyć, że tenis na wysokim poziomie to sport przegranych?

Tenisiści zaczynają karierę zazwyczaj młodo, już jako 7- czy 8-latkowie bierzemy udział w turniejach. Gramy praktycznie co tydzień. To wszystko trwa, a porażki stają się częścią, nie zawsze przyjemną, naszego życia. Trudno się do nich przyzwyczaić, ale trzeba je zaakceptować. Taki jest tenis. Są mecze, gdy wiem, że dałam z siebie wszystko, poziom był wysoki, ale przegrałam, bo ktoś był lepszy. Zdarza się też jednak, że choć mam 32 lata, po porażce w trudnym meczu chowam się i przez cały dzień nikt nie może mnie znaleźć.

Miewała pani dość tenisa tak, jak Caroline Garcia, która mówiła niedawno, że ma dość świata, w którym wartość człowieka określają wyniki z ostatniego tygodnia?

Tak, na przykład po US Open. Nie wychodziłam wtedy z pokoju przez 36 godzin; przepłakałam pewnie 25, a pozostały czas poświęciłam na dojście do siebie. Takie momenty się zdarzają, zwłaszcza gdy czujemy, że mieliśmy świetną szansę, zawiedliśmy swój zespół albo coś nie układa się przez dłuższy czas i się nawarstwia. Ważne jest, aby mieć wokół siebie bliskich ludzi, którzy pomogą wyciągnąć nas z dołka. Warto mieć także inne zajęcia, które utwierdzają nas w przekonaniu, że tenis nas nie definiuje, bo mamy też inne sprawy, którymi musimy się zająć. Trzeba odkrywać siebie nie tylko jako sportowca.

Czytaj więcej

Sławomir Szmal zapowiada audyt. "Potrzebuję informacji, zwłaszcza o finansach"

Długo uczyła się pani, aby nie przejmować się tym, co dzieje się w mediach społecznościowych?

Pewne rzeczy zaskakują mnie za każdym razem. Jestem bardziej odporna niż kiedyś, ale nie lubię, gdy ktoś twierdzi, że jako osoba publiczna muszę godzić się z tym, co tam się dzieje. To trudne. Pamiętajmy, że nawet jeśli hejt nie dotyka nas bezpośrednio, może wpływać na naszych bliskich. Kiedy zaczęło to pojawiać się w większej skali, byłam już nieco starsza. Nie miałam styczności z mediami społecznościowymi od młodości. Słyszałam raczej od bliskich: „Ciężko pracuj, skup się, trzymaj się z boku, nie udzielaj zbyt wielu wywiadów”. Dziś wiemy, że trzeba umieć się w tym wszystkim odnaleźć. Rozmawiać z dziennikarzami, wiedzieć, jak reagować i odpowiadać na pytania, bo nasze słowa mogą się rozejść, a czasem kogoś zranić. Studiowałam komunikację, co mi pomogło, choć zaczęłam dość późno. Długo szukałam swojego sposobu na media społecznościowe. Potrzebowałam czasu, aby nauczyć się radzić sobie z ich negatywną stroną.

Zdarza się, że wchodzi pani w interakcje, reaguje…

To kwestia temperamentu. Nie pozwalam sobie dmuchać w kaszę i muszę się hamować, ale czasem trudno się powstrzymać. Są sytuacje, gdy czuję, że nie byłabym sobą, gdybym nie odpowiedziała.

Ma pani w sobie jakieś poczucie odpowiedzialności za stan kobiecego tenisa, skoro kiedyś należała do Rady Zawodniczej?

Nie, bo zajmuję w rankingu zbyt niskie miejsce. Jestem tylko mrówką, która pracuje. Jako członkini rady mogłam się rozwinąć, dużo się nauczyłam. Zobaczyłam, jak to wszystko funkcjonuje, jak skomplikowane decyzje zapadają i dlaczego niektóre rzeczy nie zależą nie tylko od zawodniczek, ale nawet od WTA. To wszystko jest bardzo złożone. Często niektórzy niepotrzebne demonizują WTA.

Wciąż pani wierzy, że jeszcze kiedyś wygra turniej Wielkiego Szlema?

Tak, zwłaszcza kiedy gram takie mecze jak w Pekinie, gdzie pokonałam Jasmine Paolini, czy później w Wuhan, gdzie również prezentowałam wysoki poziom. To są momenty, które przekonują mnie, że jestem blisko. Cały czas się rozwijam – na przykład mój ostatni, trzysetowy mecz z Aryną Sabalenką w Madrycie był lepszy niż ten rozegrany rok wcześniej w półfinale Australian Open. Wiadomo, że na sukces musi się złożyć wiele czynników. Miałam swoją szansę w Melbourne i wierzę, że przyjdzie kolejna. Muszę być na to przygotowana. Mój tenis znów prezentuje się dobrze, idziemy we właściwym kierunku, a psychicznie czuję się również silniejsza. Jestem gotowa na więcej.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Tenis
WTA Finals. Coco Gauff wygrała i bije tenisowy rekord świata
Tenis
Francja (nie)elegancja. Alexander Zverev wygrywa na pożegnanie z Bercy
Tenis
BJK Cup Finals. Włoska recepta na sukcesy
Tenis
Ostatnie łzy Rafaela Nadala
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Tenis
Czego dowiedziała się o sobie Iga Świątek podczas Billie Jean King Cup?