Wychowany w Tyrolu, szykowany w dzieciństwie na alpejczyka 23-letni tenisista przemknął przez ostatni mecz nowojorskiego turnieju tak, jakby faktycznie nadal był narciarzem zjazdowym, bo i sam finał był raczej zjazdem niż slalomem. Przeszkód Sinner miał niewiele, a kiedy już się pojawiały, mijał je z dużą swobodą.
Mecz trwał nieco ponad dwie godziny, był więc niewiele dłuższy niż finał pań między Aryną Sabalenką i Jessicą Pegula, a na pewno dużo mniej zacięty, by nie powiedzieć - rozczarowujący. Stało się tak za sprawą Fritza, którego przerósł debiut w finale Wielkiego Szlema. Amerykanin miał szansę, by wydłużyć mecz, ale nie wykorzystał przewagi przełamania w trzecim secie, prowadząc 5:3.