Korespondencja dziennikarza „Rzeczpospolitej” Kamila Kołsuta z Paryża
Czy dziś zna już pani każde miejsce na kortach Roland Garros?
Tak, i to pomaga, bo kiedy tu przyjeżdżam, to w pewnym sensie znam moje ulubione miejsca. Wiem, gdzie się podziać oraz gdzie spędzić czas przed meczem, aby było mi najwygodniej i żebym mogła się skoncentrować. To pomaga.
Przyzwyczaja się pani do myśli, że przyjeżdżając do Paryża jako mistrzyni zawsze będzie traktowana trochę inaczej, także pod kątem presji?
Presja będzie ze mną zawsze, zwłaszcza na tych kortach, gdzie jestem w stanie grać najlepszy tenis i ludzie będą tego oczekiwać. Nie przyzwyczajam się do tego, bo takie doświadczenia, jak tegoroczna druga runda pokazują, że nawet mając potencjał do bardzo dobrej gry i wygrywania turniejów, wciąż mogą wydarzyć się sytuacje, gdzie się przegra, więc niczego nie można brać za pewnik.
Czytaj więcej
- Presja zawsze jest ze mną, choć akurat z tą wewnętrzną raczej sobie radzę. Zewnętrzna jest gorsza, ale podczas tego turnieju dobrze nią zarządzałam - mówi Iga Świątek po zwycięstwie w finale Roland Garros.
Czy ma pani poczucie, że wygrywając kolejny turniej Wielkiego Szlema wreszcie nadszedł moment, kiedy można z pełną radością i świadomością swoich dokonań zacząć się tym cieszyć?
Każdy turniej jest inny. Rok temu faktycznie trudniej było mi się ucieszyć, bo czułam więcej ulgi niż pozytywnych emocji, ale teraz czuję, że wykonałam świetną robotę. Wygrałam tyle tytułów na mączce, tyle ważnych turniejów, w pewnym sensie dominowałam i jestem z tego dumna.