Korespondencja dziennikarza „Rzeczpospolitej” Kamila Kołsuta z Paryża
Gauff po raz trzeci z rzędu awansowała do półfinału turnieju Wielkiego Szlema, ale przed nią w Paryżu konfrontacja z tenisistką, od której regularnie odbija się jak od ściany. Świątek uwielbia paryskie korty, broni tytułu, a dla Amerykanki jest niemal nietykalna, skoro wygrała z nią dziesięć z jedenastu meczów, w tym wszystkie na nawierzchni ziemnej.
Świątek dwa lata temu pokonała Gauff 6:1, 6:4 w finale Roland Garros i dziś mówi, że to triumf, który dał jej najwięcej satysfakcji, bo potwierdziła wówczas, że jej pierwszy sukces w Paryżu nie był przypadkiem. Przed rokiem obie spotkały się w półfinale i Polka zwyciężyła 6:4, 6:2.
Czytaj więcej
- To najważniejsza postać swojego pokolenia - przekonuje trzykrotny mistrz Roland Garros. - Jest wielką mistrzynią - dodaje Michael Chang.
Roland Garros. Iga Świątek i Coco Gauff, czyli rodzi się klasyk
Amerykanka zdobyła w tych meczach 11 gemów, ale „L’Equipe” i tak pisze, że „to już klasyk”. Ostatnimi tenisistkami, które grały ze sobą w trzech kolejnych edycjach tego turnieju, były Martina Navratliova i Chris Evert, a ich seria była nawet o mecz dłuższa, bo trwała od 1984 do 1987 roku.
- Nie mam niczego do stracenia, cała presja ciąży na niej - zapowiada Gauff. Amerykanka podkreśla, że na pewno nie jest Anastazją Potapową ani Marketą Vondrousovą, które Świątek pokonała odpowiednio 6:0, 6:0 i 6:0, 6:2. - Może przegram równie wysoko, a może nie, ale na pewno wejdę w to i spróbuję ją pokonać - mówi trzecia tenisistka światowego rankingu.