Dimitrow ma w Miami świetną serię, zwyciężył kolejno Tabilo, Hanfmanna, Hurkacza, Alcaraza i Zvereva, co oznacza, że już awansował do pierwszej dziesiątki świata (był w niej ostatnio w listopadzie 2018 roku), zagra trzeci raz w finale turnieju z cyklu ATP Masters 1000, pierwszy na Florydzie.
Nikt nie wygrywa z Dimitrowem osiem razy z rzędu
Dla Grigora, który w maju skończy 33 lata, czas na takie wyczyny zaczyna biec szybciej, ale zapewne najbardziej był dumny w piątkową noc z faktu, że przerwał serię siedmiu porażek z Niemcem i mógł śmiało rzec „nikt nie wygrywa z Dimirowem osiem razy z rzędu”.
Zaczął od sukcesu w 2014 roku w Bazylei, ale potem brał od Zvereva baty. Tym razem walczył od pierwszej do ostatniej piłki z widoczną wiarą w zwycięstwo, publiczności musiały się podobać jego jednoręczne bekhendy, woleje i znakomite przygotowanie fizyczne. Mecz był bardzo dobry, Zverev też potrafi grać niemal bezbłędnie – pokazał to w drugim secie, lecz Bułgar zmobilizował się raz jeszcze, atakował i bronił z niezwykłym zaangażowaniem, dostał w końcu nagrodę za rzuty poświęcenia przy siatce i heroiczne obrony w głębi kortu.
Tym razem walczył od pierwszej do ostatniej piłki z widoczną wiarą w zwycięstwo,
Wygrał 6:4, 6:7 (4-7), 6:4 i mógł wreszcie rzec: – To wszystko wynika z całej pracy mego zespołu. Jestem dziś na zupełnie innej ścieżce w mym życiu i karierze. Dużo zostało zrobione, dużo pracy stai za tymi wygranymi. Ciągle wierzyłem w siebie, że mogę się jeszcze rozwijać. I po prostu przyszła ta wisienka na torcie…