Napięcie w Paryżu rośnie, nie tylko dlatego, że z ostatniego turnieju cyklu ATP Masters 1000 odpadł już wicelider rankingu światowego Carlos Alcaraz (Hiszpana zadziwiająco gładko pokonał w drugiej rundzie Roman Safiullin) oraz trzeci na świecie Daniił Miedwiediew (lepszy był Grigor Dimitrow). Sporą atrakcją jest też wyścig po ostatnie miejsca w turnieju mistrzów ATP w Turynie z aktywnym udziałem Huberta Hurkacza.
Polak wreszcie zagrał krótko, zwyciężył z uśmiechem, oszczędził w meczu z Bautistą Atutem sporo zdrowia. Zaczął bardzo energicznie, widać było, że choć w przeszłości miewał z Hiszpanem trudne przejścia, teraz potrafi dominować. Pozbawił rywala wszelkich narzędzi do wygrywania – był szybszy, silniejszy i bardziej pewny siebie. Jedno przełamanie podania Hiszpana i za chwilę cały set dla Polaka – taki był nieuchronny scenariusz pierwszej partii meczu.
Nic się nie zmieniło w kolejnych gemach. Mecz został wygrany przez Hurkacza w zasadzie już na początku drugiego seta. Podawał Hiszpan, więc nie decydowała surowa siła ramienia, tylko gra kombinacyjna, w której znów lepszy okazał się Polak. Sprawnie wymanewrował Bautistę Aguta w trzech wymianach, kończąc akcje świetnymi forhendami wzdłuż linii, czwarty punkt dał Hubertowi rywal, pudłując dość łatwą piłkę.
Jak rzadko, Roberto stracił na chwilę nerwy, grzmotnął rakietą w zielonkawy kort, bo wiedział, że przy dobrym serwowaniu polskiego tenisisty rozstrzygnięcie meczu jest oczywiste. Żeby nie zmieniać tego sposobu myślenia hiszpańskiego rywala Hurkacz natychmiast podwyższył wynik na 2:0, by sprawy toczyły się dalej wedle znanego schematu: kto podaje, ten wygrywa. Wprawdzie Bautista Agut stawiał opór, miał nawet piłkę na przełamanie, ale na takie zagrożenia Hubi wyciągał z arsenału większe działo serwisowe i robił co należy.