Przez dwa i pół seta historia wyglądała podobnie – potęga serwisowa Sheltona, jego pełna młodzieńczego rozmachu gra spotkała się chłodnym, starannym tenisem serbskiego mistrza i zdecydowanie przegrywała. Na piłki posyłane z prędkością ponad 230 km/godz. Djoković miał znakomite returny, na improwizowane i niekonwencjonalne próby wymian, znacznie lepsze pomysły taktyczne. Sprawdziany sprytu przy siatce niemal zawsze kończyły się punktem dla Novaka.
Różnica była duża, nie pomogło głośne wsparcie publiczności marzącej o nowej tenisowej bajce o Kopciuszku, na nic były rady taty-trenera Bryana z trybuny. Parę akcji leworęcznego Bena było owszem przepięknych, kilkanaście punktów zdobył dzięki serwisowi, ale Novak to Novak – rozumie tenis jak nikt, przygotowanie fizyczne wciąż ma takie, że może zawstydzać młodych, pewność siebie też z niego bucha, choć widzowie niekiedy utrudniali mu koncentrację.
Pierwszy set rozstrzygnęło przełamanie serwisu Sheltona w szóstym gemie, w drugim secie zdarzyło się to jeszcze szybciej. Set trzeci i ostatni też zaczął się od prowadzenia 2:0 dla Serba, ale wtedy Amerykanin posłuchał wreszcie rad taty, nieco zwolnił i uporządkował grę i, raczej niespodziewanie, sprowokował Novaka do paru błędów.
Długie spokojne wymiany wcale nie okazywały się mocną stroną faworyta, może nieco za wcześnie pomyślał, że ma mecz już w garści i zanim dostosował się do zmiany, na tablicy pojawił się remis w gemach 4:4. Zaczął się nieco inny mecz, w którym trochę rozkojarzony Serb potrafił obronić piłkę setową, objąć prowadzenie 6:5 i serwować na zwycięstwo, ale tej szansy nie wykorzystał. Dopiero tie-break rozstrzygnął sprawę, ale też z pewnymi zacięciami.