To, co najsilniej łączy Igę Świątek z Claire Liu jest na razie fakt, że obie wygrały juniorski Wimbledon (chińska Amerykanka w 2017 roku, Polka rok później), ale tempo dorastania obu pań do sukcesów zawodowych znacznie się różni. Panna Liu na razie nie wyszła poza 52. miejsce w rankingu światowym, wygrała jeden turniej singlowy oraz jeden deblowy rangi WTA 125 i jeśli wygrywa coś więcej, to w niedużych turniejach zawodowych pod egidą ITF.
Grała już z Igą w cyklu WTA trzy razy, dwa spotkania (Indian Wells i Roland Garros) w tym roku, wszystkie mecze przegrała. Na kortach Legii historia się powtórzyła: 6:2, 6:2 dla Igi, choć tym razem, inaczej, niż w dwóch poprzednich meczach, nie było seta wygranego przez Świątek do zera.
Czytaj więcej
Tenis nie jest banalna grą. Oczekuje się w niej niemałej uprzejmości oraz współpracy od wszystkich: grających, sędziów i kibiców. A także znacznych dawek ciszy.
Możliwości Liu nie są małe, odbijała piłki całkiem solidnie, kilka długich wymian wygrała wytrzymując tempo i kierunki narzucane przez bardziej sławną rywalkę. To, czego brakuje Amerykance, to bardziej agresywnego serwisu i szybkości Igi, stąd w większości wymian jednak o wyniku decydowała Polka, nawet wtedy, gdy trafiała w siatkę lub w aut.
Przyznać należy, wyjątkowych emocji to spotkanie nie wywołało. Liderka rankingu światowego była bardziej dynamiczna, grała barwniej, jej przygotowanie fizyczne pozostaje bez zarzutu, więc nawet jak wpadała w chwilowe kłopoty, potrafiła szybko z nich wybrnąć, a jak nie potrafiła, to publiczność pięknie śpiewała: „Nie się nie stało, Igunia, nic się nie stało…”.