Korespondencja z Londynu
Polskiego ćwierćfinału Wimbledonu, szóstego w karierze Radwańskiej (na 11 startów), nie będzie. Pozostanie natomiast wspomnienie trzech bardzo intensywnych godzin gry, dwóch niewykorzystanych piłek meczowych – sprawiedliwie po jednej z każdej strony, i na końcu łez szczęścia Słowaczki, która zwyciężyła 6:3, 5:7, 9:7.
Pięknie przegrać – żadnego sportowca to nie raduje, ale trzeba Agnieszkę Radwańską pocieszyć – był to z pewnością jeden z najlepszych meczów tegorocznego Wimbledonu, może nawet sezonu. Rozwijał się stopniowo, po pierwszym secie, który Polka przegrała nieco za szybko, emocje rosły z każdym gemem, by osiągnąć kilka szczytów, łatwo rozpoznawalnych po okrzykach, westchnieniach i brawach publiczności.
Siłą Dominiki Cibulkovej było to co zawsze – niesłychana waleczność, chęć podejmowania ryzyka i umiejętność skutecznego ataku forhendem, jakiej nie ma Radwańska. Obie biegały po trawie doskonale, obie zostawiły na korcie nr 3 mnóstwo zdrowia, Słowaczka nawet trochę więcej, więc ćwierćfinałowa rywalka Cibulkovej powinna zacierać ręce, ale skoro Jekaterina Makarowa i Jelena Wiesnina też grały na wyniszczenie, różnicy może nie być.
Wymian, których tempo rosło z uderzenia na uderzenie, było mnóstwo. Trenerzy przygotowania fizycznego tenisistek powinni być dumni, widząc, jak dzielnie dobiegały do piłek niemal poza ich zasięgiem. Cibulkova próbowała kilka razy złapać większy łyk powietrza, wydłużając czas przygotowania serwisu powyżej 20 sekund, lecz pani sędzia szybko to dostrzegła, słusznie wlepiła trzy ostrzeżenia, dwa skończyły się odebraniem pierwszego podania.