Broniący tytułu Brytyjczycy pokonali Serbów w belgradzkim Parku Tasmajdan wyremontowanym w darze od narodu Azerbejdżanu (stoi tam duży pomnik Gajdara Alijewa). U gospodarzy nie zagrali lider światowego rankingu Novak Djoković i Viktor Troicki, u gości nie było Andy'ego Murraya.
Nie było go na korcie, ale w Belgradzie był, choć nie mógł grać. Murray skrócił o tydzień wakacje po wimbledońskim triumfie, bo „Puchar Davisa to wielki honor, wielkie zobowiązanie, także wobec kolegów i kapitana Leona Smitha, który jest moim przyjacielem. Chciałem być z nimi". Takie słowa warto cytować w czasach powszechnego tenisowego samolubstwa i zapatrzenia w kasę. Szkot gotowy do poświęceń dla Wielkiej Brytanii tuż po Brexicie, to też trzeba zauważyć. Ojcem brytyjskiego zwycięstwa był 21-letni Kyle Edmund (68. ATP), który wygrał oba single.
Do ubiegłego tygodnia zapewne żaden z francuskich kibiców nie wiedział o istnieniu czeskiego miasteczka Trzyniec, a dziś „L,Equipe" pisze o „duchu Trzyńca", o tym, że w Beskidach narodziła się nowa koncepcja reprezentacji Francji z parą deblową Nicolas Mahut i Pierre-Hugues Herbert w składzie. Do tej pory współcześni Muszkieterowie Jo-Wilfried Tsonga, Richard Gasquet, Gael Monfils i Gilles Simon byli nie do ruszenia. Ale nowy kapitan Yannick Noah ma taką pozycję, że mógł zrobić coś, o czym jego poprzednicy nawet bali się pomyśleć. Francuzi są w komfortowej sytuacji: jeśli pokonają w wyjazdowym meczu Chorwatów, to niezależnie od tego, kto zwycięży w drugim półfinale Wielka Brytania – Argentyna, finał zagrają u siebie.
Puchar Davisa jest poważnie zagrożony, niektóre reformatorskie plany to praktycznie złożenie go do grobu. Dlatego tym bardziej warto pokazywać tych, którzy wciąż tańczą, choć muzyka cichnie.