Jeśli ktoś miał wątpliwości, to już ich nie ma: wrócił wielki Rafa, którego stać na zwycięstwo w Melbourne. Hiszpan w starciu ze słabiej niż zwykle serwującym Milosem Raonicem był znów tym dawnym smokiem z Majorki, którego szybkości, waleczności i rotacji, jaką nadawał piłkom, bał się każdy przeciwnik.
Tenis Nadala jest o wiele bardziej energochłonny niż jego rywali, w porównaniu z Rogerem Federerem Hiszpan wydaje się prawie galernikiem. Dlatego by wygrywać, musi być w pełni sił, dobiegać do piłek o mgnienie oka szybciej niż inni, i wtedy jego tenis staje się zabójczy.
Gdy ze zdrowiem było nie najlepiej, Hiszpan zaczął przegrywać, i tak później, niż przewidywał Andre Agassi, który dawno temu wypowiedział pamiętne zdanie: „Nadal wystawia swemu ciału czeki, którego ono nie będzie w stanie spłacić".
To, że wszystko wróciło do dawnej normy, widać było nie tylko po tym, jak Nadal grał, ale i po tym, jak się na korcie zachowywał. To był znów ten pewny siebie siłacz, który czuje swą przewagę i potrafi ją wykorzystać. Jednym słowem – wróciła wiara, co było widać od pierwszej do ostatniej piłki. Kluczowym momentem meczu była końcówka drugiego seta, gdy Nadal najpierw przy stanie 4:5 obronił trzy setbole, a potem trzy kolejne w tie-breaku.
W pojedynkach z Dimitrowem Hiszpan prowadzi 7:1, ale Bułgara od dawna nie widziano w takiej formie. Kilka lat temu Dimitrow miał być nowym Federerem, ale jego kariera zwolniła (wraz ze wzrostem konta w banku, jak twierdzą niektórzy). Ostatnio jednak wziął się do poważnej pracy i efekty widać. Jego tenis znów jest nie tylko piękny, ale i skuteczny.