Wszystko dlatego, że w Melbourne właśnie od północy z czwartku na piątek obowiązuje znów covidowy lockdown, a mecz przed północą się nie skończył. Widzowie nie zobaczyli więc jak w piątym secie Djoković zmartwychwstał i wygrał 7:6 (7-1), 6:4, 3:6, 4:6, 6:2.
Tego co działo się wcześniej, nikt nie mógł przewidzieć. Serb uważany jest za stuprocentowego faworyta turnieju i zgodnie z logiką wygrał dwa sety, ale potem zaczął się jego dramat. Chodził z trudem, opierał się o barierkę, minę miał zbolałą, kilka razy złościł się na widzów, a potem, jak gdyby tego wszystkiego nie było, gładko wygrał piątego seta. Po meczu powiedział, że problemem są mięśnie brzucha i był to pojedynek, który zapamięta na całe życie. Po wygranym meczbolu Djoković krzyczał tak długo i głośno, że naprawdę musiało dziać się coś nadzwyczajnego i teraz nie wiadomo czego spodziewać się bardziej - końcowego zwycięstwa, czy wyjazdu Serba do domu. Jego następnym rywalem jest Milos Raonic.
Nadzwyczajnych emocji dostarczył znów Nick Kyrgios, który wygrał dwa pierwsze sety z Dominikiem Thiemem pokazując cały swój repertuar, łącznie z serwisem od dołu (przy setbolu w drugim secie), ale Austriak, o którym Kyrgios z podziwem powiedział, że na treningach haruje jak pies, wygrał w końcu 4:6, 4:6, 6:3, 6:4, 6:4. Australijczyk stwierdził, że pomimo porażki jest z siebie dumny, bo po trzynastu miesiącach bez gry w turniejach wciąż dorównuje najlepszym. I od razu uprzedził swoich sympatyków: dopóki potrzebna będzie kwarantanna, on nie zamierza latać dookoła świata, by grać w tenisa.
Thiem pytany o to dlaczego szło mu na początku tak ciężko odpowiedział, że podstawowym powodem była trudność z odczytaniem serwisu rywala.