W Madrycie wygrał w finale z Dominikiem Thiemem, pogromcą Rafaela Nadala, i sprowokował opinie, że w Paryżu może zagrozić hiszpańskiemu mistrzowi.
Sascha niespełna miesiąc temu skończył 21 lat. Jest trzecim tenisistą świata, gwiazdą nowej generacji. W niedzielę pokonał Thiema 6:4, 6:4, by zdobyć trzeci tytuł w prestiżowym cyklu ATP Masters 1000.
Zaledwie cztery lata temu, gdy wygrywał pierwszy nieduży turniej zawodowy – Challenger ATP w Brunszwiku – wcale nie był pewien, że dotrze tak wysoko.
Miał wtedy dokładnie 17 lat i 65 dni i ranking za słaby na start w niezłym challengerze, ale sławny Michael Stich, dyrektor turnieju, dał mu zaproszenie, trochę po znajomości z hamburskiego klubu i trochę dlatego, że naprawdę podobał mu się ten ekspresyjny mistrz juniorskiego Australian Open.
W pierwszym wywiadzie Sascha mówił reporterce, ile zawdzięcza Stichowi, że ma oparcie w rodzinie, trenuje od zawsze pod okiem ojca, bardzo często ze starszym o dziesięć lat bratem, że nie zna i nie chce znać smaku alkoholu. Nagrodę z Brunszwiku (15 300 euro) oddał tacie, zimy spędzał z rodziną w Saddlebrook na Florydzie, ale jego domem był Hamburg.