Ten półfinał to najlepszy wielkoszlemowy wynik Świątek, nie licząc zwycięstwa w turnieju Roland Garros 2020. Polka od poniedziałku będzie czwartą zawodniczką światowego rankingu. To są powody do pochwał i zasłużonej satysfakcji, ale o uśmiech od ucha do ucha jakoś nam w ten czwartek było trudno, bo mieliśmy prawo sądzić, że w Melbourne finał zwieńczy dzieło.
Mogliśmy przede wszystkim mieć nadzieję, że po kilku zwycięskich, lecz pod względem tenisowej jakości przeciętnych meczach, zobaczymy wreszcie zachwycającą Igę w pojedynku godnym wielkoszlemowego półfinału. Nie zobaczyliśmy, wprost przeciwnie, był to mecz, w którym została zdominowana w sposób bezdyskusyjny.
Zimnokrwista Danielle
Po pierwszym serwisie Polki wszyscy, którzy pamiętają jej znakomite zagrania wyrzucające rywalki z kortu i dające jeśli nie asa, to przynajmniej okazję do skutecznego ataku, mogli pytać, czy to ta sama Iga. Drugi serwis niektórzy zagraniczni tenisowi fachowcy uznali za młodzieżowy.
Danielle Collins też. Stała na końcowej linii kortu i bezlitośnie returnowała, włącznie z meczbolem, który był najlepszą ilustracją serwisowej niemocy Polki (Amerykanka wygrała 86 proc. punktów przy drugim podaniu Świątek).
Czytaj więcej
Były trener Igi Świątek, dziś komentator Eurosportu Piotr Sierzputowski o starcie Polki w Australian Open.