To jeden z paradoksów historii sportu – 50 lat temu, w gorącym roku młodzieżowych demonstracji i okrzyków „Precz z konsumpcjonizmem!", zaczęła się „open era", czyli godzenie profesjonalizmu i amatorstwa na kortach tenisowych.
Podział trwał od dekad, wydawało się, że jest nienaruszalny. W teorii, zdecydowana większość tenisistów w latach powojennych była amatorami, którzy rywalizowali dla czystej radości gry. Najlepsi z najlepszych korzystali z prestiżu uczestnictwa w turniejach wielkoszlemowych w Australii, Francji, Wielkiej Brytanii i USA oraz w Pucharze Davisa, a także innych imprezach o ustalonej renomie.