Tenisowe i pozatenisowe życie Szarapowej jest dobrze udokumentowane, wiadomo, jak walczyła z kontuzjami i jak bardzo smakuje jej życie celebrytki. Ubiegłoroczny powrót na korty nie zrobił wrażenia. Po październikowej porażce w Pekinie znów zostawiła rakietę, by pokazać się w dopiero w styczniu w kilku imprezach towarzyskich w Hongkongu i Bangkoku. Reklam nie zaniedbywała.
W meczu z Kirilenko widać było, że źle zrobiła, nie grając w zwykłych turniejach, jak Kim Clijsters czy Justine Henin, że nie postawiła na pracę od podstaw, nie odzyskała rytmu swych mocnych uderzeń, tylko dalej szarpie się między chęciami i możliwościami. W jej powrocie wciąż jest więcej medialnego szumu niż solidnego tenisa.
Cios w dumę Szarapowej był chyba mocny, ale po meczu mistrzyni z 2008 roku starała się bagatelizować porażkę. – To był po prostu zły dzień. Zdarzają się znacznie gorsze sytuacje w życiu. Są przecież ludzie, którzy nawet nie wiedzą, co to jest mecz tenisowy – mówiła dziennikarzom. W zeszłym roku w Melbourne nie grała, więc w punktach rankingowych przegrana nie kosztuje ją drogo, bardziej cierpi wizerunek.
[wyimek]Belgijki Justine Henin i Kim Clijsters wygrały mecze pierwszej rundy[/wyimek]
Mimo wszystko trochę szkoda Szarapowej. W roku powrotu świetnych Belgijek jej znacząca obecność w cyklu WTA jeszcze wzmocniłaby atrakcyjność rozgrywek. Na razie jednak musimy wysłuchiwać, podobnie jak parę miesięcy temu w Warszawie, że Szarapowa nadal myśli serio o tenisie, że wciąż zamierza ciężko pracować i wróci mocniejsza i bardziej pewna siebie. Nie wiadomo, czy wierzyć.