Wynik jest dla Domachowskiej surowy, ale z pewnością nie był to mecz bez historii. Pod koniec pierwszego seta Wojciech Fibak krzyknął z trybun: – Brawo, Marta, grasz pięknie! – i była to prawie prawda.
Polka (73. WTA) ani przez chwilę nie straciła koncentracji, grała bardzo mocno z końcowej linii, problem polegał jedynie na tym, że Dementiewa (nr 8) robiła to samo, tylko jeszcze lepiej. Domachowskiej zabrakło niestety pomysłu, jak przerwać tę wymianę strzałów, co tak znakomicie umie robić np. Agnieszka Radwańska.
Przez cały mecz grały w deszczu, gdy schodziły z kortu, było 6:1 (Domachowska obroniła pięć setboli) i 2:1 dla Rosjanki. Kiedy wróciły na kort, pewność Dementiewej odpłynęła. Faworytka zaczęła się chyba bać, że będzie kolejną bohaterką tenisowych anegdot o tym, jak deszcz odmieniał losy meczu, a jest ich w historii tego sportu bardzo dużo. Domachowska miała swój los na rakiecie: przy stanie 4:4 i własnym serwisie prowadziła 40:15, potem były jeszcze dwie szanse w grze na przewagi. Wszystkie zmarnowała i po chwili przegrała. Po reakcji Dementiewej było widać, że odetchnęła z ulgą.
Porażka jest porażką, ale gra Domachowskiej w tym meczu pozwala mieć nadzieję, że jej drugi pobyt w światowej czołówce będzie dłuższy niż pierwszy. Także osobisty kontakt z tenisistką wskazuje, że panna Marta dojrzała, nie ma już w jej oczach dawnej niepewności. Rozstając się z nami, rzuciła pogodnie: – Piszcie o mnie ładnie. Nic prostszego, pod warunkiem, że okazją będą ładne zwycięstwa, bo o ładnych przegranych pisze się jednak trudniej.
W drugiej rundzie jest debel Mariusz Fyrstenberg – Marcin Matkowski. Polacy pokonali czeską parę Jaroslav Levinsky – David Skoch 6:4, 7:6 (7-3). Obaj nasi gracze twierdzą, że są w lepszej formie niż w ubiegłym roku o tej porze i celem minimum jest ćwierćfinał. Finalistom Masters chyba nie wypada mierzyć niżej.