Być może niewiele brakowało, byśmy ten mecz wspominali przez lata. Jak niewiele, nie dowiemy się, bo Radwańska jednak nie wygrała drugiego seta. Kiedy przegrywała 1: 5 ludzie, którzy coraz tłumniej przychodzili na kort centralny, by zobaczyć w akcji Novaka Djokovicia i Paula-Henri Mathieu, nie spodziewali się, że przedtem dostaną jeszcze jedną atrakcję.
Gdy po chwili Radwańska wygrała swojego gema serwisowego, dopiero drugiego w tym meczu, wydawało się jeszcze, że jest za późno, by zmienić bieg wydarzeń. Ale kiedy w kolejnym gemie Polka obroniła trzy setbole, a Janković – jak określił to później Piotr Radwański -„złapała rybę”, czyli zaczęła oddychać z trudem, realny stawał się scenariusz jaki znają wszyscy, którzy liznęli choć trochę historii tenisa.
Niemożliwe okazywało się możliwe i Radwańska też to zauważyła. Wyrównała na 5: 5, następnie prowadziła 6: 5, choć w tym gemie przegrywała już 0-40. Wtedy po raz drugi mieliśmy prawo uwierzyć w cud. Tie-break tę historię, która mogła być piękna, niestety zakończył. Janković objęła prowadzenie 4: 0 i wygrała bez problemu.
Pierwszego seta opisywać właściwie nie warto. Obie grały słabo, przegrywały seryjnie swoje gemy serwisowe. Radwańska utrzymała podanie zaledwie raz. Godne zauważenia było tylko to, że organizatorzy wciąż nie odróżniają Urszuli od Agnieszki (kolejny raz pomylili zdjęcia na telebimie), oraz fakt, że obie tenisistki wyszły na kort z opatrunkami na prawych rękach. Agnieszka z tak ogromnym, że wyglądał praktycznie jak gips.
Pierwszy niepokojący sygnał dostaliśmy już w sobotę wieczorem. Podczas przegranego meczu deblowego sióstr Radwańskich stało się jasne, że z ręką jest poważny problem. Agnieszka bała się woleja, cały ciężar gry musiała wziąć na siebie Urszula. Zastanawiano się nawet, czy najlepsza polska tenisistka powinna grać, bo porażka jest pewna, a sezon jeszcze długi i Wimbledon tuż – tuż.