Są tacy, którzy twierdzą, że wiele musi się stać w męskim tenisie, by wszystko wróciło do normy, to znaczy finałowego sukcesu Rogera Federera, lecz można mieć wątpliwości.
Budzi je styczniowa mononukleoza Szwajcara, potem trzy przegrane Wielkie Szlemy, kilka innych porażek, spadek na drugie miejsce w rankingu. Dopiero gdy Federer wygrał po raz piąty US Open, wróciła wiara w jego moc, przynajmniej częściowo.
Rafael Nadal ułatwia mu zadanie, gdyż z powodu kontuzji prawego kolana musiał zrezygnować z Masters, lecz zaraz przypomina się, że Federer także leczy chore plecy, które nadwerężył ostatnio w Paryżu. Droga dla innych, głodnych sukcesu młodych tenisistów nie wydaje się zamknięta.
Najbardziej chwalony jest Andy Murray. W końcu tego roku widać, że Szkot może spełnić najbardziej ambitne prognozy. W Szanghaju jest w jednej grupie eliminacyjnej ze Szwajcarem, co życzliwi tłumaczą pozytywnie: drugi raz zagra z nim dopiero w finale.
Trochę mniej ceni się ostatnio Novaka Djokovicia. Tytuł w Australian Open był dawno temu, w ostatnich dwóch turniejach Serb z czterech meczów wygrał dwa, i to wtedy, gdy rywale kreczowali. Masters zacznie się od niedzielnego spotkania Djokovicia z Juanem Martinem del Potro, odkryciem roku. Argentyńczyk wykonał wielki skok z 50. na ósme miejsce w rankingu ATP, postraszył wielkich i po 23 kolejno wygranych spotkaniach potknął się dopiero na Murrayu. To drugi kandydat do sprawiania niespodzianek. Trzecim jest Jo-Wilfried Tsonga, któremu występ w Szanghaju dało niedawne zwycięstwo w hali Bercy w Paryżu. Francuz przez trzy miesiące leczył kontuzję nogi, ale i tak awansował z 38. na siódme miejsce na świecie.Można oczekiwać turnieju, w którym z kortu będą szły iskry. To nie tylko walka o wielkie premie (1,34 mln dolarów dla niepokonanego mistrza), ale także o miejsce w szyku przed przyszłym sezonem.