Do niewielu wybitnych polskich sportowców określenie bon vivant pasuje tak bardzo jak do tenisisty Władysława Skoneckiego. Można się domyślać, jak czuł się w Polsce w 1951 roku. To były najgorsze czasy dla kogoś, kto lubił używać życia i cenił wolność. Żadnego kasyna, niewiele eleganckich lokali, a dookoła szarość socrealizmu. „Towarzyszu Gałczyński, my wam tego kanarka wygonimy z głowy!”– grzmiał partyjny literat Jerzy Putrament. Groźba dotyczyła nie tylko autora „Zaczarowanej dorożki”. Władza skutecznie wyganiała kanarki z głów wszystkich obywateli.
Wiosną 1951 roku tenisową reprezentację Polski czekał mecz o Puchar Davisa ze Szwajcarią. Do Zurychu oprócz Skoneckiego pojechali Józef Piątek i Józef Hebda. Kapitanem drużyny był przewodniczący Sekcji Tenisowej Głównego Komitetu Kultury Fizycznej (Polski Związek Tenisowy nie istniał) inżynier Jerzy Olszowski. Spotkanie zaczęło się po myśli Polaków. W piątek, 18 maja, Piątek i Skonecki wygrali swoje pojedynki i nasi objęli prowadzenie 2:0. Przed południem, zanim gracze wyszli na kort, inżynier Olszowski pojechał do ambasady francuskiej w Zurychu, by odebrać załatwione wcześniej wizy dla siebie i Skoneckiego. Obaj mieli wystartować w wielkoszlemowym turnieju na Roland Garros. Olszowski (rocznik 1920, rówieśnik Skoneckiego), choć był działaczem wysokiego szczebla, całkiem nieźle grał w tenisa. W ambasadzie kazali mu przyjść w poniedziałek. Wściekły wrócił do hotelu, a tam zastał depeszę z Polski: „Wyjazd do Francji nieaktualny”. Podpisano: GKKF.
Tymczasem mecz trwał. Olszowski nic nie wspomniał Skoneckiemu o telegramie z Polski, bo nie chciał go denerwować. W sobotę nasi przegrali debla, ale w niedzielę Piątek zdobył trzeci zwycięski punkt w pojedynku ze Spitzerem. Wygrana Skoneckiego z Albrechtem nie miała już większego znaczenia. Wtedy Olszowski przekazał Władkowi informacje o trudnościach. Nie do końca prawdziwą. Powiedział mianowicie, że Francuzi nie chcą dać wiz i dlatego trzeba wracać do Polski. Skonecki przyjął to z zadziwiającym spokojem. Olszowskiego coś tknęło. Czyżby Władek znał treść depeszy?
Skonecki swoim zwyczajem spędził wieczór na dansingu w towarzystwie dwóch dam. Na noc do hotelu nie wrócił, a w każdym razie nie było go tam w poniedziałek rano. Do Olszowskiego dotarła kartka następującej treści: „Jestem proszony na obiad, przyjadę na lotnisko, rzeczy zabrałem, Władek”. Krótko przed odlotem kapitana ekipy wezwano do telefonu. Dzwonił Skonecki. „Nie będzie mnie na lotnisku, wracajcie do Polski” – powiedział i odłożył słuchawkę.
[srodtytul]Ekspres do Paryża[/srodtytul]