Wygrać z Ivanović – to było do rzymskiego spotkania jedno z niespełnionych marzeń polskiej tenisistki. Zagrały trzy razy w turniejach WTA, trzy zwycięstwa odniosła Serbka, czwarte starcie w zeszłym roku w Dausze nie doszło do skutku, bo Ivanović oddała je walkowerem.
Wczorajszy mecz kolejny raz zadziwił tych, którzy poszukują w tenisie racjonalnych tłumaczeń. Zaczął się od zdecydowanej przewagi Polki. W 23 minuty wygrała pierwszego seta, nie mając żadnych kłopotów z odbiorem serwisu Serbki i pokazując na sławnych kortach swoje firmowe zagrania: skróty i loby.
Drugi set całkowicie zmienił obraz rywalizacji, Ivanović objęła prowadzenie 3:0, potem na chwilę zwolniła tempo i pozwoliła Pol- ce zdobyć trzy gemy, ale moc i precyzja jej uderzeń zza końcowej linii przypominały dni, w których rządziła na kortach Rolanda Garrosa i była nr 1 na świecie.
Gdy na początku trzeciego seta Ivanović dwa razy przełamała serwis Polki, można się było zastanawiać, czy Radwańskiej starczy ambicji na zdobycie honorowego punktu, czy może będzie oszczędzać plecy (grała z dużym plastrem) na kolejne turnieje. Nic się nie sprawdziło.
Od stanu 0:4 dziewczyna z Krakowa ponownie wzięła sprawy w swoje ręce i punkt za punktem zaczęła doganiać rywalkę. W ich meczu ponownie pojawiło się życie. Przy stanie 4:4 Serbka miała jeszcze dwie szanse na przełamanie serwisu polskiej tenisistki. Nie wykorzystała żadnej. 5:4, widzowie przecierali oczy, Ivanović wyraźnie straciła wiarę w swoje umiejętności. Pierwsza piłka meczowa była ostatnią, Agnieszka zakończyła grę najładniej jak można, uderzeniem nie do obrony.