Dziś wyjątkowy dzień w życiu Agnieszki Radwańskiej. Dzień odpoczynku. W sobotę Polka przegrała walkę o finał w Linzu z Czeszką Petrą Kvitovą. W niedzielę podróżowała z Austrii do Moskwy na ostatni zwykły turniej sezonu. Jutro gra w pierwszej rundzie z Marią Kirilenko, którą już w Moskwie pokonała w 2007 roku, ale ostatnio przegrała z nią w US Open.
Jak tym razem zakończy się ich pojedynek, zależy przede wszystkim od tego, czy Radwańskiej uda się choć w części napełnić bak, bo w półfinale w Linzu nie było tam już nawet oparów paliwa. Polka nie miała siły biegać do uderzeń Kvitovej. Przegrała z wysoką, mądrze grającą Czeszką 3:6, 2:6, broniąc wcześniej sześciu meczboli.
– Dobry mecz Petry, ale nie musiała zrobić nic wyjątkowego, żeby mnie pokonać. Cieszę się, że w ogóle doszłam tu do półfinału – mówiła Radwańska. To był jej 65. mecz w sezonie, 14. w ostatnich trzech tygodniach. Wahała się po nim, czy w ogóle jechać do Moskwy. Gdyby stan ręki się pogorszył, zrezygnowałaby, ale to nie uraz jest problemem, tylko zmęczenie, a z nim Agnieszka nie chce przegrać bez walki. – Taki charakter, ona będzie się czołgać, a się nie podda. Nawet Uli nie odda za darmo punktu na treningu, a co dopiero zrezygnuje, gdy Masters tak blisko – mówi menedżer sióstr Radwańskich Wiktor Archutovski.
Po Linzu Agnieszka może być niemal pewna, że skończy sezon w czołowej dziesiątce rankingu, jest też o krok od wyjazdu na Masters w roli drugiej rezerwowej, bo goniąca ją Flavia Pennetta też odpadła w Austrii w półfinale.
Żeby doścignąć Polkę, Włoszka musiałaby dojść w Moskwie do finału. A żeby Agnieszka wyprzedziła Wierę Zwonariową oraz Jelenę Janković i pojechała za tydzień do Kataru nie jako rezerwowa, ale jedna z ośmiu pełnoprawnych finalistek, musiałaby wygrać turniej. I to może jednak nie wystarczyć, jeśli odpoczywające w ostatnich dniach Janković i Zwonariowa dojdą w Moskwie do – odpowiednio – finału i półfinału.