Agnieszka Radwańska jest od kilku dni na wakacjach, tak jak wszystkie tenisistki z dziesiątki. Na Bali grały zawodniczki z czołówki rankingu, które nie dostały się do Masters, a wygrały w 2009 r. co najmniej jeden turniej klasy International.
Miały do podziału 600 tys. dolarów i dużo punktów. Zrezygnowały z tego przywileju Włoszki Flavia Pennetta i Francesca Schiavone: wolały grać w finale Pucharu Federacji (pokonały Amerykanki 4:0).
We francuskim finale na Bali Marion Bartoli rozegrała z Aravane Rezai tylko jednego seta. Przegrała 5:7, choć miała piłkę setową. Poddała się z powodu kontuzji uda. Była załamana. Gdyby wygrała, awansowałaby do dziesiątki kosztem Polki. Kończy sezon 45 pkt za Agnieszką.
Przeszły jej koło nosa dwie duże wypłaty: jedna od WTA, która nagradza tenisistki z dziesiątki za gotowość do gry w wyznaczonych turniejach (premia to nowość wprowadzona rok temu razem z reformą kalendarza), a druga obiecana Bartoli przez sponsora, Nike, za miejsce w dziesiątce.
Klan Radwańskich ten pościg Francuzki śledził z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony miejsce w dziesiątce to prestiż i wspomniana premia (za 10. miejsce ok. ćwierć miliona dolarów), z drugiej – obowiązek gry przez cały następny sezon tylko tam, gdzie pozwala WTA. Za omijanie wyznaczonych turniejów tenisistki z dziesiątki płacą bardzo wysokie kary. Tylko raz na pół roku mogą pojechać na mały turniej z pulą ok. 200 tysięcy dolarów, a dotychczas jedynie w takich Polka zdobywała tytuły.