Krótki bój Agnieszki Radwańskiej z Carlą Suarez-Navarro był w zasadzie tylko dobrym wprowadzeniem do całego meczu. Hiszpanka ma kilka tenisowych atutów: niezły bekhend, szybkie nogi, mocno podkręca piłki, ale w hali Sopockiego Klubu Tenisowego nic się nie sprawdzało. Wynik 6:3, 6:1 dobrze odzwierciedlał przewagę Polki.
Zapamiętać coś więcej, niż dwie-trzy ładne wymiany wygrane przez Radwańską było trudno. Publiczność bardziej z życzliwości, niż z emocji głośno wspierała Agnieszkę, skończyło się na szybkim i oczywistym sukcesie ósmej tenisistki świata.
Suarez-Navarro usprawiedliwiła porażkę typowo: nie ta nawierzchnia, brak praktyki. - Korty są nienormalne. Nigdzie nie gra się teraz na takich - oświadczyła. Nikt nie zaprzeczy, że to prawda, ale wybór kortów to przywilej gospodarzy, z którym w meczach pucharowych nikt od dawna nie dyskutuje.
Komentarz Radwańskiej z pozycji tej lepszej, był w części poświęconej kortowi identyczny. - Nie da się z niczym porównać tego tarafleksu, jest specyficzny, nawet inny niż w Bydgoszczy. Nie gramy turniejów na takim. Wynik był gładki, ale przełamanie typowego hiszpańskiego tenisa z półmęską grą top-spinami sprawił mi trochę trudności. Trochę atakowałam, zmieniałam tempo i rodzaje akcji, nie mogłam przecież być tak odważna i grać na przerzut - mówiła. Na pytanie o kalendarz majowych turniejów usłyszeliśmy to co zawsze: Stuttgart, Rzym i Madryt. Warszawy nie będzie. Znak zapytania nad formą Marty Domachowskiej nie zniknął po meczu z Marią Jose Martinez-Sanchez. Łzy po piątkowej konferencji prasowej, sprowokowane bardziej formą, niż treścią niezbyt zręcznego pytania jednego z dziennikarzy, obeschły, ale smutek w grze pozostał. Najlepsza z Hiszpanek wygrała 7:6 (7-4), 6:2.
Pierwszy set zaczął się źle, ale w jego połowie w odbiciach Polki pojawiło się więcej determinacji, obroniła się przed porażką przy stanie 2:5 i 3:5, sama była blisko zwycięstwa, ale w tie-breaku ręka zadrżała jej o raz za dużo. Drugi set nie miał tej chwili nadziei. Maria Jose znalazła sposób na taraflex i Martę, biegała do siatki, odbijała piłkę krótkimi ruchami, bardziej ją popychała, ale zachowała pełną kontrolę nad grą. Remis po pierwszy dniu nikogo nie zaskakuje, pozostaje liczenie szans w pozostałych meczach. Pojawiło się nieśmiałe pytanie, czy Domachowska w wersji 2010 może wygrać z Suarez-Navarro. Kapitan Miguel Marget-Lobato stwierdził, że raczej nie, choć według niego kolejne spotkania mają być znacznie bardziej wyrównane. Kapitan Tomasz Wiktorowski nie chciał niczego prognozować, ale szansę dostrzegał. Domachowska starała się być dzielna, choć gołym okiem widać, że pewność siebie z niej uleciała i za nic nie chce wrócić.