Gwiazdom tenisa nie brakuje w Paryżu nawet ptasiego mleka. Sam słyszałem, jak były prezes Francuskiej Federacji Tenisowej Christian Bimes powiedział kiedyś: „Mamy tu zawsze kilka osób, którym nie odmawiany niczego”.
Nazwisk podać nie chciał. Kto zatem należy do tej uprzywilejowanej grupki w tym roku? Można się domyślać, że Francuzi gotowi są usunąć każdy pyłek sprzed stóp Rogera Federera, Rafaela Nadala, sióstr Williams i ewentualnie Marii Szarapowej.
Broniący tytułu Federer ma już za sobą pierwszą z siedmiu prac, które w turnieju wielkoszlemowym musi wykonać zwycięzca. Pokonał bez trudu urodzonego w Warszawie Australijczyka Petera Luczaka. Kolejne prace będą już trudniejsze, zwłaszcza gdy na drodze Szwajcara pojawi się rodak Stanislas Wawrinka, Francuz Gael Monfils albo w dalszej perspektywie Szwed Robin Soderling.
Na razie król Roger musi odpierać ataki paparazzich, którzy chodzą za nim krok w krok. Nic z tego nie wynika, bo w życiu Federera nigdy nie było szaleństw. Francuscy dziennikarze dotarli do osobistego kierowcy najlepszego tenisisty świata. Ustalili, że facet ma na imię Antoine, zrobili mu zdjęcie na tle czarnego peugeota, ale niczego ciekawego się nie dowiedzieli. Bo to, że Szwajcar zachowuje się jak dżentelmen, wiadomo było i bez Antoine’a.
Potencjalny finałowy rywal Federera Hiszpan Rafael Nadal rozpoczął swoją kolejną wspinaczkę na szczyt dzień później. Pokonał nadzieję francuskiego tenisa Gianniego Minę. Tego samego, z którym przed tygodniem wygrał w Nicei Łukasz Kubot. Francuzi mówią o Nadalu, że to „Gavroche tenisa”. Bo jest spontaniczny i prostolinijny. Ale on też nie daje zarobić paparazzim.