Wybryki mało znanych kandydatek do zmiany wimbledońskiej hierarchii skończyły się na półfinale i niemal wszyscy są zadowoleni. Najpierw Zwonariowa wygrała 3:6, 6:3, 6:2 z Cwetaną Pironkową, potem Serena Williams 7:6 (7-5), 6:2 z Petrą Kvitovą.
Pierwszy mecz był ciekawszy, bo miał to, co Wimbledon bardzo lubi – zmianę. Bułgarka w pierwszym secie doskonale wypełniała rolę nieobliczalnej dziewczyny, po której można się spodziewać każdego zagrania, od błysku geniuszu do kiksu. Rosjanka trochę się bała tego szaleństwa, zanim uporządkowała własną grę, przegrała seta.
Na Cwetanę podziałał jednak spokój Wiery, jej niezłomność i wszechstronność. Pironkowa to jest po trosze bułgarska odmiana Chinki Na Li. Chęć strzału z każdego miejsca kortu zabija finezję. Bułgarka wyjeżdża jednak z Londynu szczęśliwa. Zarezerwowała przecież hotel na dwie rundy. Można uwierzyć, że i przyszłość będzie dla niej dobra, także dlatego, że jej menedżerką została Magda Grzybowska. Pironkowa już obiecała, że w przyszłym roku wynajmie dom w południowo-zachodnim Londynie na całe dwa turniejowe tygodnie. Na pewno ją stać, przegrany półfinał to 250 tys. funtów premii.
Zwonariowa przypomniała, że nie jest już tą płaczliwą tenisistką sprzed lat, że liczne kontuzje jej nie złamały. Była kiedyś piąta na świecie, teraz wróciła do najlepszych. Wygrała półfinał w stylu, który budzi nadzieję na dobry mecz o tytuł z Sereną Williams. Z każdego słowa Rosjanki przebija wiara w siebie. Motto na finał: – Jak gram mój najlepszy tenis, pokonam każdą rywalkę.
W to, że tą rywalką może być Petra Kvitova, wierzono do tie-breaka pierwszego seta. Czeski team na trybunach z inżynierem Janem Kodeszem, mistrzem z 1973 roku, na czele już pewnie widział rodaczkę w finale, gdy prowadziła 4:3 i serwowała. Potem Serena Williams, krzywiąc się z wysiłku, pokazała, że trzy wimbledońskie tytuły i wiele wygranych meczów na korcie centralnym mają znaczenie. Kvitova może jednak zostać kimś, kogo czeski tenis bardzo potrzebuje – nie jednej z wielu solidnych tenisistek spoza pierwszej dwudziestki rankingu WTA, tylko gwiazdy na miarę Lendla, Kodesza, Novotnej czy Kordy.