Turniej kobiecy tym razem nie wytrzymuje porównań z męskim. Rafael Nadal walczy o szósty tytuł na kortach Rolanda Garrosa i wyrównanie rokordu Bjoerna Borga. Karolina Woźniacka jeszcze nie poznała, czym jest sukces w Wielkim Szlemie.
Novak Djoković wygrał w tym sezonie siedem turniejów i 37 meczów. Kim Clijsters przyjechała do Paryża po dwumiesięcznej przerwie spowodowanej kontuzją kostki na weselu.
Nawet gdyby nie doszło do meczu Serba z Hiszpanem o tytuł, jest blisko Roger Federer. To wciąż wielki tenisista, który rok temu przesunął granicę wielkoszlemowych sukcesów do liczby 16. Jego zwycięstwa w Paryżu nikt nie ośmieli się nazwać niespodzianką.
Duża stabilizacja
Wiera Zwonariowa, nr 3 wśród kobiet, grała w dwóch finałach (ale nie w Paryżu), bez powodzenia. Może wygrać nieopodal Lasku Bulońskiego, ale takich jak ona jest jeszcze kilka, może nawet kilkanaście.
Tenis męski to od kilku lat duża stabilizacja. Od 2006 roku tylko raz wielkoszlemowym mistrzem został ktoś, kto był rozstawiony z numerem wyższym niż 3 (Juan Martín del Potro – nr 6 w US Open 2009). Także w Paryżu od kilku lat niewiele się zmienia. Od kiedy władzę na kortach ziemnych objął Rafael Nadal, tylko raz wypuścił sukces z rąk. W 2009 roku przegrał w czwartej rundzie z Robinem Soederlingiem i otworzył drogę po jedyny puchar dla Federera. Wcześniej bywało inaczej, zdarzali się zwycięzcy trochę znikąd, tacy jak Gaston Gaudio (2004) i Albert Costa (2002), ale powtórkę z tej historii teraz nikt nie liczy, mówiąc dokładniej – nikt jej nie chce.