Będzie co wspominać w zimowe wieczory. Ten jeden set potrzebny do awansu Polki był na wyciągnięcie rakiety, może na dwa wyciągnięcia. Nie tylko przy stanie 5:1 w meczu z Petrą Kvitovą, ale i jeszcze parę chwil później, gdy było 5:2, 5:4 i dystans do półfinału malał przez chwilę do dwóch wygranych piłek.
Radwańska, choć znów zagrała dobrze, tych najważniejszych punktów jednak nie zdobyła, przegrała mecz 6:7 (4-7), 3:6 i boczną furtką do półfinału wpuściła Wierę Zwonariową. Rosjanka przy identycznej liczbie setów miała lepszy udział gemów wygranych niż Polka i Dunka Karolina Woźniacka.
Będzie czego żałować, nie tylko dlatego, że Radwańska była tak blisko największego sukcesu w karierze, ale także z powodu zwycięstwa tenisa, w którym agresja i siła okazała się lepsza od techniki Polki. Pozostanie wspomnienie pięknego początku spotkania, gdy Agnieszka znów była biegającą ścianą, od której odbijają się wszystkie piłki, następnie tie-break, gdy przegrywając 0-4, jeszcze się nie poddawała. Warto także było oglądać długi, siódmy gem drugiego seta, gdy miała trzy szanse na przełamanie serwisu rywalki i też nie dała rady.
Pozostał czek na 225 tys. dolarów i 370 punktów rankingowych, które wzmocniły jej ósme miejsce na świecie.
Kvitova jeszcze raz pokazała, że jest z tych, które nie oddadzą ani piędzi ziemi, dopóki mają rakietę w dłoni i mogą biegać. To też trzeba docenić, nie tylko potężne serwisy i bezkompromisowe ataki z każdej strony kortu. Czeszka jest teraz główną kandydatką do zwycięstwa w Masters. Pytana o powód spóźnionej pobudki przyznała, że to zasługa Radwańskiej. – Kiedy zaczęłyśmy, byłam trochę speszona, nie wiedziałam, co robić, zaskoczyło mnie doskonałe tempo gry Agnieszki – mówiła.